Spędzając czas na Suwalszczyźnie, warto poświęcić dzień na spływ kajakowy Szeszupą. Licząca 298 km rzeka jest dopływem Niemna i przepływa przez trzy kraje – Polskę, Litwę i Rosję (obwód królewiecki). Swój początek bierze w pobliżu Suwałk, a polski odcinek to zaledwie 27 km, oczywiście niecały nadaje się do spływania. Dla nas to 10-kilometrowy prolog przed Dubissą na Litwie.
Przez chwilę zastanawiałem się, jak daleko wstecz sięga nasza tradycja świętowanie długiego majowego weekendu w górach. Było to zaraz po studiach i po obowiązującej wtedy służbie wojskowej w roku 1981, a więc już 42 lata temu. Wtedy z Alą i Szymonem chodziliśmy po Górach Bialskich i w Masywie Śnieżnika, pierwszy raz śpiąc w mroźną noc w paśniku. Potem był stan wojenny, rodziły się dzieci, ale już w 1984 całą ekipą chodziliśmy po zimowych Tatrach Zachodnich. I tak trwa ta tradycja z małymi przerwami przez lata. W tym roku po 10 latach powróciliśmy w Małą Fatrę na Słowacji, a dokładnie do jej części z Wielkim Krywaniem.
Jesień to dobry czas na krótki wypad w góry. Góry Kamienne traktowane jako niezbyt wymagająca część Sudetów, były przez lata przez nas pomijane. Odwiedziliśmy je parę razy na przełomie lat 80 i 90, raczej szukając tras dla nart biegowych. W pamięci utkwił nam też organizowany przez AKG „Halny” Rajd Sudety w 1988 roku z metą w schronisku „Andrzejówka”. Tymczasem Góry Kamienne zaskoczyły nas bardzo pozytywnie. Pomimo niezbyt imponującej wysokości pasma charakteryzują się bardzo stromymi ściankami, wysysającymi siły na podejściach i powodującymi ból nóg na zejściach. Jest też kilka wież widokowych postawionych na szczytach. Góry te można polecać na taki jak nasz kilkudniowy wypad. Bazę mieliśmy w Sokołowsku (przed wojną Görbersdorf), miejscowości osławionej pierwszym na świecie (1855) sanatorium dla chorych na gruźlicę i popularnej dzięki ostatnim powieściom Joanny Bator „Gorzko, gorzko” i Olgi Tokarczuk „Empuzjon”.
Od naszej pierwszej rowerowej przygody w Lubuskiem minęło 21 lat. W osiem dni przejechaliśmy wtedy prawie 500 km ze Zbąszynia do Krzyża przez Sulęcin i Myślibórz, a zrobiliśmy to z naszym 10-letnim synem, Adamem. Nie mieliśmy nawigacji, tylko papierowe mapy. O ścieżkach rowerowych nawet się nam nie śniło, ale ruch na drogach publicznych był zdecydowanie mniejszy
. Teraz, kiedy postanowiliśmy tam wrócić, rozpaskudzeni na niemieckich trasach, nie oczekiwaliśmy, że Lubuskie zmieniło się w raj dla rowerzystów, ale wierzyliśmy w znaczący progres. Niestety, przygotowanie tras dla turystów rowerowych jest ciągle dość mizerne, co na szczęście nie przekreśla przyjemności jazdy po tej części Polski. A w trakcie wyprawy „Rowerem po Lubuskiem i trochę dalej” przejechaliśmy w sumie 1223 km przez woj. lubuskie i jego przyległości – wielkopolskie, dolnośląskie i zachodniopomorskie.
Trasa licząca około 100 km ma w swoim zamyśle pętlę wokół Jeziorska. Punktem, gdzie przekraczamy Wartę, jest most właśnie w Warcie. Kierunek jazdy wyznacza prosta zasada – dłuższa przerwa w Pęczniewie wypada już w drodze powrotnej, kiedy dwie trzecie trasy mamy za sobą. Dalej „już tylko z górki”!
Wyruszamy z Turku ścieżką rowerową przez Żuki i kierujemy się na południe. Przez Kaczki Technikum, Mikulice i Czajków zmierzamy do Warty, zachęceni perspektywą lodów i mrożonej kawy. Województwo wielkopolskie opuszczamy przed Ziemięcinem. To już gmina Goszczanów w województwie łódzkim.
Nida różni się zasadniczo od zdecydowanej większości szlaków kajakowych w Polsce – nie ma na niej tłoku, mało tego, kajakarzy jest tam garstka. Chyba ciągle działa stereotyp, który sprawia, że kajaki kojarzą się z rzekami Suwalszczyzny, Mazur, Pojezierza Zachodniego, ale nie z Ponidziem. Tymczasem Ponidzie to rejon niezwykle ciekawy kulturowo, historycznie, krajobrazowo, a tutejsze rzeki niczym nie ustępują tym najbardziej znanym. Nida ma niespełna 100 km długości, ale z Białą Nidą (52 km) tworzy szlak nadający się na tygodniowy spływ, a takich właśnie na coroczne kajakowe wakacje szukamy. Jest płytka, ciepła, spokojna – w sam raz na rodzinny spływ w kajakach z bagażami, jakim był spływ kajakowy Nida 2022.
Znowu do Niemiec? Czemu nie. Tym razem to jedna z najdłuższych spośród wyznaczonych tam tras rowerowych – Tour Brandenburg, szlak prowadzący wokół Brandenburgii i liczący oficjalnie 1111 km. My zrobiliśmy nieco więcej – 1212, bo przecież czasem trzeba nieco odbić, choćby w poszukiwaniu noclegu. Jak zawsze – nie zawiedliśmy się. Trasa zachwycająca ilością i jakością ścieżek rowerowych przebiega przez tereny różnorodne krajobrazowo – mamy tu około 3 tys. jezior i 33 tys. km dróg wodnych. Pozwala na poznanie nieznanych urokliwych miast i wsi wschodnich Niemiec, historycznie należących do nieistniejącego od blisko 35 lat NRD. To zarazem okolice raczej rzadko odwiedzane przez Polaków, mimo że organizacja podobnego wyjazdu jest wyjątkowo prosta pod względem logistycznym. Może więc ta relacja okaże się dla kogoś zachętą do rowerowego wypadu za zachodnią granicę.
Po dwuletnim okresie pandemii to pierwszy długi weekend i aby uniknąć tłoku w polskich górach, ruszamy 9-osobową ekipą trochę bardziej na południe. Celem jest słowacka Wielka Fatra, gdzie zamierzamy wędrować przez cztery kolejne dni. Wcześniej kilka razy chodziliśmy po tych górach z namiotem (na przykład w 2007 roku), jednak tegoroczny zimny kwiecień nie zachęcał do takich wyzwań. Jest to nasz piąty wyjazd w to rozległe pasmo górskie. Tym razem penetrowaliśmy południowe rejony Wielkiej Fatry, przyjmując za bazę Chalupę u Potoka we wsi Staré Hory. Miejsce noclegowe naprawdę godne polecenia, stara, klimatyczna, ale odnowiona chałupa nad szumiącym potokiem.
Bardziej aktywna część naszej ekipy, w tle Ostredok 1592 m, najwyższy szczyt tych gór
Przez cztery dni przeszliśmy po górach 90 km z przewyższeniem 4100 m, co jest dla nas wynikiem bardzo satysfakcjonującym. Mieliśmy trochę szczęścia – niekorzystne prognozy pogodowe nie sprawdziły się. I co nie jest bez znaczenia – przez cztery dni wędrówki spotkaliśmy czterech (dosłownie czterech) innych turystów. Nawet trudno porównać do zatłoczonych polskich gór w czasie takiego długiego weekendu.
Dolinę Baryczy penetrowaliśmy na rowerach w roku 2009, Tereny wydały się nam superatrakcyjne, więc po 13 latach wracamy z zamiarem eksploracji innych części rejonu niż poprzednio. Najważniejszym celem w Dolinie Baryczy są stawy milickie, kompleks 285 stawów (powierzchnia 77 km2) założonych przez cystersów już w XIII wieku. Obecnie stanowią one największe w Europie centrum hodowli karpia. Cystersi częściowo wykorzystali niecki po wydobyciu rudy darniowej, zresztą do tej pory w okolicy można zauważyć wiele tzw. „żelaznych domów”.
Kolejny karp na „Kolorowym szlaku karpia”
Dolina Baryczy to miejsce doskonałe dla miłośników ornitologii, z wież obserwacyjnych można śledzić prawie 300 gatunków ptaków. Ale cieszy też rowerzystów – w całym rejonie są dziesiątki kilometrów tras rowerowych, najciekawsze z nich zostały poprowadzone po torach zlikwidowanych linii kolejowych. My zdecydowaliśmy się przejechać te tereny mniej więcej w osi wschód – zachód, a więc od Antonina do Żmigrodu. W sumie przez 5 dni przejechaliśmy na rowerach 435 km.
Przed wyjazdem wyraźnie określiliśmy warunki: trasa tegorocznych rowerów MUSI być blisko, pozwalając na maksymalną mobilność, by w razie potrzeby przerwać wakacje i w krótkim czasie wrócić do domu. Wybór padł więc na szlak rowerowy, który od lat odkładaliśmy na bliżej nieokreśloną przyszłość, czyli Nysa Łużycka – Odra, kierunek oczywisty z południa na północ, tak daleko jak to będzie możliwe. Szukaliśmy plusów takiego wariantu – z jednej strony niemieckie standardy, z drugiej logistyczne pozytywy. Dla nas to była już czwarta wyprawa rowerowa do Niemiec po Dunaju, Łabie i Mozeli z Renem. Jak było? Zapraszam do lektury relacji z wyprawy: Nysa Odra Rugia Uznam – rowery 2021.