Inaczej niż zawsze
Koniec grudnia w Bielicach w Kotlinie Kłodzkiej – brak śniegu! Luty w Jakuszycach – podobnie. Izerska Pięćdziesiątka odwołana, Bieg Piastów również! Udało się pojeździć w Dolomitach! Jeszcze jak!
Seiser Alm (Alpe di Siusi) to ośrodek narciarski w Dolomitach łączący się z Val Gardeną i Sella Ronda (na całość Dolomit Superski składa się 1200 km tras zjazdowych). Narciarze biegowi są tu w absolutnej mniejszości. W rejonie Alpe di Siusi mają do dyspozycji ok. 80 km tras, ale za to jakich! Trasy o różnym stopniu trudności rozciągają się na płaskowyżu w różnych kierunkach, a punktem centralnym jest oddalony o 3 km od górnej stacji kolejki linowej Ritsch, do którego można też dojechać skibusem.
Z naszego pensjonatu Wergeserhof do centrum narciarskiego w Seis am Schlern (Siusi allo Sciliar) można dojechać w niecałe 10 minut, to zaledwie 2 km. Obsługa parkingów kieruje każdy samochód na wolne, bezpłatne miejsca. Wymaga to doskonałej organizacji, bo gromadzą się tu wszyscy korzystający z ośrodka. Z parkingu prowadzi kolejka linowa do Compatsch – 800 m w górę, na płaskowyż, z którego rozchodzą się trasy narciarskie – zjazdowe i biegowe. Kupujemy tygodniowy Nordic Pass (105 euro) uprawniający do korzystania z tras, kolejki linowej i skibusów. Jednorazowy wstęp na trasy biegowe to wydatek 10 euro dziennie.
Na trasach biegowych
Dolomity przywitały nas obfitymi opadami śniegu. Padało nieprzerwanie przez wiele godzin, zasypując ślady, te jednak były na tyle mocne, że narty trzymały się dobrze. Płaskowyż otoczony górami odsłonił się przed nami kolejnego dnia. I nie da się opowiedzieć o widokach, które otaczały nas z każdej strony. A do tego doskonale utrzymane, codziennie ratrakowane trasy – zwykle podwójny ślad do klasyka i szeroki pas dla łyżwy. Jeśli wierzyć statystykom, to w Dolomitach jest 300 dni słonecznych w roku. Doskonałą pogodą cieszyliśmy się do końca tygodnia, ale te pierwsze zachwyty były czymś absolutnie niepowtarzalnym. Traktując wyjazd w Dolomity jako bardzo rekreacyjny, pokonywaliśmy dzienne dystanse od 20 do 28 km.
Każdy dzień rozpoczynaliśmy podobnie: kolejką na Compatsch, stąd 2,7 km do Ritsch, a dalej już różnie. Zaczynaliśmy od czerwonej trasy na zachód (Hartl) prowadzącej przez lasy i rozległe odkryte polany. Przejechaliśmy ją zresztą dwukrotnie – raz w padającym śniegu, a po kilku dniach w intensywnym słońcu – i były to całkowicie odmienne doświadczenia. Za drugim razem ten odcinek łączymy ze zjazdem do Saltriii, skąd dokładamy malownicze kółko. To licząca 6,5 km trasa czerwona. By nie ryzykować spóźnienia na ostatnią kolejkę w Compatsch (do 18.00), decydujemy się na powrót skibusem.
Drugi dzień to pętla na południe pod Spitzbülhl. Trasa czarna, czyli teoretycznie trudniejsza – Panorama i Joch – wcale nie była specjalnie wymagająca. Sporo podejść, bo znaczna część trasy wznosiła się na wysokość ponad 2000 m, ale też bardzo długie, łagodne zjazdy. Trasy biegowe w Dolomitach są jednokierunkowe, prowadzą w zdecydowanej większości przez odkryte tereny z doskonałą widocznością. Podczas zjazdów widać zakręty i wypłaszczenia, co w połączeniu z niewielką liczbą narciarzy czyni je bardzo bezpiecznymi. Uważać trzeba w miejscach, gdzie trasy biegowe krzyżują się ze zjazdowymi, zwykle przy górnych stacjach wyciągów.
W Spitzbühlhütt, restauracji obleganej przez narciarzy zjazdowych, robimy sobie dłuższą przerwę na małe co nieco, by przekonać się, że nie jesteśmy miłośnikami bombardino latte. Radosną atmosferę podkręca muzyka w języku niemieckim i tyrolskie jodłowanie. Jesteśmy przecież w Południowym Tyrolu, gdzie poza dominującym wśród lokalnych mieszkańców językiem ladyńskim, język niemiecki przeważa nad włoskim. Ale pamiętajmy, że ten rejon odłączony od Austrii po I wojnie światowej należy do Włoch od zaledwie (!) 100 lat.
Kolejna trasa okazała nieco trudniejsza. Tym razem z Ritsch kierujemy się na północny wschód do Monte Pana. Najpierw tracąc wysokość, stromym i krętym zjazdem docieramy do Saltrii, skąd czeka nas długie, ostre podejście czarną trasą przez las. Niektórzy się poddają i ostatni odcinek pokonują z nartami w ręku, ale na górze w nagrodę czeka widok na Langkofel i Plattkofel (Sasso Lungo i Sasso Piatto).
Przed Monte Pana wjeżdżamy na rozległą polanę, a na niej plątaninę tras – zjazdy, podjazdy, ostre skręty, świetne miejsce do doskonalenia techniki. Liczymy – obok siebie 6 równoległych tras. Kilka osób trenuje techniką łyżwową, a my relaksujemy się w słońcu przed drewnianą chatą. Monte Pana to kameralne miejsce dla narciarzy zjazdowych na uboczu od najbardziej popularnych ośrodków tego regionu.
Robimy jeszcze kilkukilometrowe kółko i skibusem wracamy do Saltrii. Tej jazdy długo nie zapomnimy! Autobus wyposażony w grube łańcuchy jedzie 15 minut wąską drogą, ocierając się o zwały śniegu, pokonuje wzniesienia i zjazdy, z trudem mieści się w ostrych zakrętach. Wysiadłam z niego mokra z emocji, jednak kierowca i inni pasażerowie byli dziwnie spokojni. Teraz już tylko przesiadka i spokojny przejazd do Compatsch.
Nie tylko narty
W Alpe di Siusi, zarówno na górze w Compatsch, jak i na dole przy parkingach, narciarze znajdą wszystko, co im najbardziej potrzebne. Są sklepy sportowe i wypożyczalnie sprzętu. Są też restauracje sprawnie obsługujące niemałą liczbę klientów. Szukaliśmy tradycyjnych włoskich smaków pizzy, spaghetti i gnocchi, ale sprawdziliśmy też, jak smakują knedle ze szpinakiem – przysmak bardziej tyrolski niż włoski.
Na poznawanie okolicy zostało nam niewiele czasu. Jednego dnia zrezygnowaliśmy z nart i bardzo krętą drogą podjechaliśmy na przełęcz Pordoi (Passo Pordoi), a stąd kolejką linową na Sass Pordoi (2950 m). Z znajdującego się na szczycie tarasu widokowego można podziwiać fantastyczne widoki, m. in. Marmoladę, najwyższy szczyt Dolomitów. Sass Pordoi to doskonały punkt wypadowy na jeden z trzytysięczników Piz Boe (3152 m), nie byliśmy jednak przygotowani na wędrówkę w zimowych warunkach. Za to zatrzymaliśmy się w Urtijëi (Ortisei), mieście św. Ulryka, urokliwym kurorcie narciarskim, by cieszyć się spacerem wśród licznych narciarzy i wyśmienitym obiadem w kameralnej restauracji.
Po dniu odpoczynku kolejne dwa dni spędziliśmy na trasach narciarskich Alpe di Siusi.
15 minut pieszo od centrum Siusi znajduje się maleńki średniowieczny kościółek św. Walentego. Prezentuje się naprawdę zjawiskowo na tle wysokiego skalistego masywu Schlern (Sciliar). Znaleźć go można w każdym folderze z tego regionu. Trzeba mieć dużo szczęścia, by był otwarty, a jedyną okazję 14 lutego przegapiliśmy, wybierając Pass Pordoi i Ortisei. W kościele oprócz średniowiecznych fresków znajduje się dzwon zwany „bykiem św. Walentego”, który wg lokalnej legendy chroni mieszkańców przed burzami wywołanymi przez czarownice z Schlern.
Nie udało się nam odwiedzić Bolzano, ale za radą naszej gospodyni wjechaliśmy do Brixen ( Bressanone), najstarszego tyrolskiego miasteczka. To rodzinne miasto Reinholda Messnera. W centrum znajduje się barokowa katedra z rozległym dziedzińcem, a wkoło uliczki i gwarne kawiarenki. Spacer w wiosennym słońcu to prawdziwa przyjemność. To tutaj żegnaliśmy się z Tyrolem, pijąc pyszną włoską kawę.
Więcej zdjęć z wyjazdu „Biegówki w Dolomitach” jest tutaj.
Super rodzinny wyjazd w przepięknych okolicznościach przyrody.