Rowerem po Lubuskiem i trochę dalej – 2023

Od naszej pierwszej rowerowej przygody w Lubuskiem minęło 21 lat. W osiem dni przejechaliśmy wtedy prawie 500 km ze Zbąszynia do Krzyża przez Sulęcin i Myślibórz, a zrobiliśmy to z naszym 10-letnim synem, Adamem. Nie mieliśmy nawigacji, tylko papierowe mapy. O ścieżkach rowerowych nawet się nam nie śniło, ale ruch na drogach publicznych był zdecydowanie mniejszy

. Teraz, kiedy postanowiliśmy tam wrócić, rozpaskudzeni na niemieckich trasach, nie oczekiwaliśmy, że Lubuskie zmieniło się w raj dla rowerzystów, ale wierzyliśmy w znaczący progres. Niestety, przygotowanie tras dla turystów rowerowych jest ciągle dość mizerne, co na szczęście nie przekreśla przyjemności jazdy po tej części Polski. A w trakcie wyprawy „Rowerem po Lubuskiem i trochę dalej” przejechaliśmy w sumie 1223 km przez woj. lubuskie i jego przyległości – wielkopolskie, dolnośląskie i zachodniopomorskie.

Most w Bobrownikach na Odrze, kiedyś kolejowy, teraz już tylko rowerowy

W DROGĘ

Prosnę przekraczamy w Jastrzębikach

To dla nas sytuacja dość niecodzienna, ale na rowerowe wakacje wyruszamy sprzed domu. Droga do Stawiszyna taka jak zawsze, dopiero tutaj zaczynają się miejsca rzadko uczęszczane. Drewniany kościół z połowy XVIII w. w Piątku Wielkim jest znów zamknięty. W Jastrzębikach przekraczamy Prosnę.

Wkoło nas gromadzą się ciężkie, deszczowe chmury, a my „sucho” docieramy do Raszkowa. Na pierwszy rzut oka małe, senne miasteczko, otwiera się przed nami – ładny rynek z okazałym ratuszem w centrum, park, a w nim kaczki, czarne łabędzie, papugi i alpaki, dobry, tani obiad w Raszkowiance i całkiem przyzwoity nocleg w pensjonacie o tej samej nazwie. Stąd już w komplecie, w trzy osoby, zmierzamy w stronę Doliny Baryczy.

NA DOLNYM ŚLĄSKU

Pierwsze spotkanie z Baryczą

Byliśmy tu wspólnie w ubiegłym roku, więc teraz cieszymy się doskonałością milickich ścieżek rowerowych, nie zatrzymując się dłużej w poszczególnych miejscach. Z Sulmierzyc przez Nowy Zamek jedziemy malowniczą groblą między stawami – dziełem średniowiecznych cystersów. Ścieżką rowerową im. Ryszarda Szurkowskiego poprowadzoną po torach kolejki zmierzamy do Milicza i dalej na zachód. Przerwę robimy w obleganym przez rowerzystów barze w Praczach. Niedaleko stąd trasa rozwidla się na Żmigród i Prusice.

Trasa po torach kolejki prowadzi nas do samych Prusic, które kilka lat temu włączyły się w projekt Północnego Centrum Rowerowego Dolnego Śląska. Miasto okazało się dla nas absolutnym zaskoczeniem – piękny, zadbany rynek otoczony starymi kamieniczkami z ogromnym ratuszem pośrodku. Tu już porzucamy ścieżkę rowerową i przez Oborniki zmierzamy do Pęgowa. Wzgórza Trzebnickie przy wietrze wiejącym w twarz dają nam nieźle w kość, zwłaszcza że mamy już za sobą ponad 100 km z ciężkimi sakwami. Pęgów, gdzie zatrzymujemy się na gościnny nocleg, to zarazem najbardziej wysunięty na południe punkt naszej wyprawy.

W woj. dolnośląskim spędzamy jeszcze jeden dzień. Do Odry dobijamy w Urazie, ale oczekiwanej ścieżki rowerowej nie ma. Nawigacja kieruje nas na wały. Nic na nich nie ma, zresztą dzieli nas od wału głęboki rów wypełniony wodą, pozostaje więc publiczna droga. W Brzegu Dolnym odpoczywamy w parku, podziwiając fontanny, mostki i karpie koi. Zajeżdżamy przed pałac, oglądamy ogromne zabudowania folwarczne i ruszamy do Wołowa. Stąd do Lubiąża prowadzi doskonała ścieżka rowerowa po torach zlikwidowanej kolejki. Całe 16 kilometrów! Nie rozumiem tylko, dlaczego urywa się nagle w zaroślach tuż przed Lubiążem.

Uliczka w Wołowie

Tutaj na pewno warto zatrzymać się na dłużej, by zwiedzić Opactwo Cystersów, drugi co do wielkości po hiszpańskim Escorialu obiekt sakralny na świecie. W Karczmie Cysterskiej przy smacznym obiedzie czekamy na ostatnie wejście, bo zwiedzanie możliwe jest wyłącznie z przewodnikiem. Pani reprezentująca Fundację Lubiąż oprowadza naszą grupę po udostępnionych salach i zajmująco opowiada o historii tego miejsca i życiu cystersów. I chyba znacznie przekroczyła wyznaczony czas jednej godziny. Z Lubiąża szutrową drogą jedziemy przez południowo-zachodnią część malowniczej doliny Jezierzycy. Szkoda, że mamy tak mało czasu, ale trzeba jeszcze dotrzeć na nocleg do Ścinawy.

Na krótkie rowerowe spacery pozwalamy sobie najpierw w Ścinawie, a potem w Chobieni, gdzie stromym zjazdem docieramy do Odry. Cukierni z kawą niestety nie było. Wybieramy drogi asfaltowe, bo ścieżki w lesie skazują nas na kopanie się w piasku. Dopiero za Chobienią zgodnie z sugestiami nawigacji jedziemy przez rezerwat ze skarpą storczyków. Wprawdzie storczyków nie widać, ale trasa jest ładna.

Na nieco dłużej zatrzymujemy się w Głogowie. Dojazd do centrum, niestety, w intensywnym ruchu ulicznym, przez przemysłowe dzielnice. W 1945 roku Głogów został w 95% zniszczony przez Armię Czerwoną. Natarcia nie przetrwała ani jedna z kamienic otaczających rynek. Dziś wszystko jest nowe, kolorowe i radosne, ale trochę bez duszy. W 2000 r. ukończono odbudowę ratusza, zaledwie cztery lata temu Teatru im. Andreasa Gryphiusa. W pobliżu znajdują się ruiny kościoła pw. św. Mikołaja. Świątynia powstała w XIII wieku stanowi świadectwo burzliwej historii – wielu wojen i pożarów. Od 1945 roku jest w stanie ruiny, ale plany dotyczą jej rewitalizacji i przeznaczenia na cele ekspozycyjne. Trzeba będzie na to jeszcze poczekać.

Za Głogowem, podążając szutrową drogą, opuszczamy woj. dolnośląskie. Żegnają nas rozległe po horyzont pola kukurydzy.

WRESZCIE LUBUSKIE

Pierwsze miasto w Lubuskiem to Bytom Odrzański. Wybrukowany rynek otaczają kolorowe kamieniczki, niektóre z nich pamiętają czasy późnego renesansu i baroku. Z pomnikiem kota związana jest opowieść o tym, jak to wyrozumiale odprowadzał do domu tych, którzy nieco nadużyli trunków z procentami.

Do Nowej Soli prowadzą nas wśród łąk dziwne wąskie asfaltowe ścieżki, które zmieniają się niespodziewanie w polne dróżki. Zatrzymujemy się na dwie noce w marinie nad Odrą blisko centrum miasta. Można posiedzieć z widokiem na rzekę, przejść się aleją gwiazd, pospacerować po mieście, a Nowa Sól ma swój klimat. Dzień bez bagażu to szansa na spenetrowanie okolicy.

Odra w Nowej Soli

Przede wszystkim Nowa Sól może się pochwalić doskonałymi ścieżkami rowerowymi poprowadzonymi po nasypach części zlikwidowanej przed laty linii kolejowej Żagań – Wolsztyn. To doskonały projekt „Kolej na Rower”. Atrakcją odcinka północnowschodniego z Otynia do Sławocina jest stalowy most w pobliżu miejscowości Stany, czynny aż do powodzi w 1997 r. Ciekawe, że most posiada najdłuższe w Europie, ponadstumetrowe przęsło nurtowe. Teraz jest gigantycznym tarasem widokowym, ozdobionym fotografiami ptaków, z ścieżką dla rowerzystów. Od głównej trasy rowerowej odchodzą kilkukilometrowe pętle pozwalające na objechanie najbliższych okolic.

Przejeżdżamy odcinek do Konotopu, dalej czeka nas jazda po drodze wojewódzkiej aż do Zaboru. Stąd chcemy dotrzeć do polecanej przez przyjaciół winnicy w Proczkach, ta jednak okazuje się zamknięta na głucho. Na szczęście lubuskie wino można kupić w sklepie w Zaborze. Trasa przez Milsko i Dąbrowę to wygodna, pusta droga asfaltowa. Dalej droga wjeżdża w las, a tu piach, wertepy, pokrzywy, jeżyny… Dziki rezerwat Białej Góry. Wreszcie wypadamy na Bobrowniki, a stąd już blisko do Nowej Soli.

Następnym odcinkiem rowerowej autostrady jedziemy do Kożuchowa – lubuskiego Carcassonne. Miasto, którego historia sięga prawdopodobnie kultury plemiennej Dziadoszan, zniszczone przez Armię Czerwoną, zachowało resztki murów obronnych z Basztą Krośnieńską, liczne stare kamienice, zamek i kościół. Objeżdżamy miasteczko, które stopniowo odsłania przed nami swoje uroki. Na ławce obok ratusza ciekawie łączącego różne style architektoniczne, przy fontannie raczymy się kawą z Żabki i drożdżówkami z miejscowej cukierni. Ścieżka rowerowa prowadzi nas do Stypułowa i tu na granicy powiatu nagle się urywa – dalej są tylko zarośla. Żagań nie wszedł w program „Kolej na Rower”!

Mury obronne Kożuchowa
A tak na granicy powiatu Nowa Sól ucina się ścieżka rowerowa

W REJONIE ŁUKU MUŻAKOWA

Kierujemy się na przygraniczną Łęknicę i Park Mużakowski, ale chcemy ominąć Żagań i Żary. Polecamy podrzędne, asfaltowe drogi do Gorzupi, gdzie znajduje się most na Bobrze. Sam most to ciekawostka – stary, drewniany, z gwoździami wystającymi z ruchomych desek i rozpadającymi się zaporami wokół przęseł. Niestety, za mostem przez dobre 3 km grzęźniemy w piachu. Zmęczeni upałem robimy dłuższą przerwę, ciesząc się ławeczką za sklepem w Bieniowie. Nad nami napis Ubojnia.

Na nocleg zatrzymujemy się w Pietrzykowie w agroturystyce Stary Folwark. Kiedyś były tu dworskie zabudowania gospodarcze, a potem PGR. Dziś to miejsce dla turystów, zwłaszcza z Niemiec. Śpimy w chlewni – no, niezupełnie! Chlewnia przed laty znajdowała się na parterze, piętro było przeznaczone na magazyn zbożowy, a my wyżej, w dobudowanej mansardzie. Restauracja oferuje też wyśmienite obiady i pyszne wino.

Wieczór w Starym Folwarku

Z Pietrzykowa do Łuku Mużakowa już całkiem blisko. W Nowych Czaplach wjeżdżamy na ścieżkę geoturystyczną, którą objeżdżamy tereny dawnej kopalni węgla brunatnego. Mieszkając w Turku, oswojeni jesteśmy z wydobyciem metodą odkrywkową. Tutaj oglądamy pozostałości kopalni głębinowych – ślady szybów i uchylni, malownicze, różnokolorowe stawy powstałe w miejscach zapadlisk, a z wieży widokowej roztacza się zachwycający pejzaż.

Przeskakujemy kilka kilometrów na niemiecką stronę do parku dendrologicznego w Kromlau, by zobaczyć znany nam z fotografii Rakotzbrücke zwany też Mostem Diabła. To nie pora na azalie i rododendrony, ale „most” robi wrażenie, mimo że wydaje się dość kiczowaty. Mostem jest tylko z nazwy. Zbudowany z bazaltowych skał, razem ze swoim odbiciem w wodzie jeziora Rakotzsee tworzy idealny okrąg. Czeka nas jeszcze rowerowy spacer po obu stronach Parku Mużakowskiego, który poznaliśmy podczas naszej wyprawy wzdłuż Nysy Łużyckiej i Odry. Po polskiej stronie, w Łęknicy nic się nie zmieniło – te same obskurne budy z tandetą i turecki kebab.

Jesteśmy przez chwilę w Niemczech, to i czas na niemieckie piwo

Z Łęknicy do Brodów prowadzi naprawdę godna polecenia Górniczo-Kolejowa Trasa Rowerowa. Nie obyło się jednak bez problemów. Ścieżka zaczyna przy starym moście kolejowym na Nysie w Łęknicy, ale trafiliśmy na nią dopiero w Nowych Czaplach. Tu drogowskazy okazują się nieco mylące, bo sugerują, że drogą po dawnych torach kolejki można dojechać do samych Brodów. Tymczasem kończy się ona przed Tuplicami, a za nimi wiedzie przez las szeroką drogą przeciwpożarową, brakuje jednak jakichkolwiek oznaczeń pozwalających zorientować się w terenie. Gdyby nie miejscowy rowerzysta, byłoby to praktycznie niemożliwe. Przed Brodami rozbijamy namioty w lesie – najpewniej w miejscu objętym programem Lasów Polskich „Zanocuj w lesie”. Limitowane ilości wody pozwalają na umowną kąpiel, jest cicho i spokojnie.

Nocleg w lesie

A od rana Brody. Historia pałacu, zwłaszcza ostatnich 80 lat, skłania do smutnych refleksji. Rezydencja powstała w XVIII w. leżała na ważnym szlaku z Drezna do Warszawy, a jej właścicielem był minister Augusta III hrabia Heinrich von Brühl. W rękach rodziny pozostała do roku 1945, kiedy to zdewastowali ją radzieccy żołnierze, strzelając do zegara i wzniecając pożar podczas jednej z alkoholowych libacji. Szabrownicy, zwłaszcza napływowi, rozkradli znajdujące się tu bogate sprzęty.

Brody

Znamienny jest los „Serwisu Łabędziego” – największej na świecie kolekcji miśnieńskiej porcelany. Skarb zamurowany w piwnicach, odkryty przez „potrzebujących” i rozkradziony, rozpoczął swoją wędrówkę po bliższych i dalszych gospodarstwach. Z wykwintnych półmisków jadły więc …indyki. Z kolekcji liczącej 1400 sztuk pozostało zaledwie 100. Powojenni inwestorzy podejmujący się renowacji pałacu albo rezygnowali z wziętych na siebie zobowiązań, albo znikali, popadając w długi. Nadzieję daje ostatni właściciel, który prowadzi prace konserwatorskie pałacu, a oficyny stanowią część hotelowo-restauracyjną. Kawa i ciasto przepyszne! Polecamy! Ciekawostki o pałacu w Brodach można znaleźć tutaj.

ZYGZAKIEM PO LUBUSKIEM

Za Brodami kierujemy się na Krosno Odrzańskie, na północny wschód. Podrzędne drogi są puste, ale tak dziurawe, że jedziemy 10-15 km/h. W Mierkowie koło Lubska trafiamy na festiwal muzyki rockowej i metalowej Lubsko Fest Open Air. Przed południem atmosfera jest zdecydowanie senna, ale szef całej imprezy próbuje nas zatrzymać i obiecuje mocne wrażenia. Nic z tego, Krosno wzywa! Dojeżdżamy do niego szutrową drogą wzdłuż Kanału Dychowskiego.

Z Wiesławem Stańczykiem
Do Krosna Odrzańskiego wzdłuż Kanału Dychowskiego

Krosno Odrzańskie wita nas gigantycznym placem budowy – w przebudowie jest koryto Bobru oraz most i nabrzeża Odry. Za to w górnej części miasta trwają akurat imprezy w ramach Święta Województwa Lubuskiego – trafiamy na występy mimów w plenerowym teatrze. 200 m dalej rozstawione są namioty, gdzie wystawiają się lubuscy winiarze. To II Festiwal Win Musujących. Kosztujemy po odrobinie z naszych starych, plastikowych kubków, które tu wyglądają jak profanacja, ale przecież przejechały z nami tysiące kilometrów. Podziwiamy panoramę Krosna i …ruszamy dalej.  Kierujemy się na Bytnicę, mając nadzieję na nocleg z prysznicem. Ostatecznie poddajemy się przed Gryżyną i zostajemy w lesie. Uwaga, rekord! 0,5 l wody do umycia włosów i całej reszty.. Można? Proszę bardzo!

Gigantyczne upały, które nawiedziły całą Polskę, trochę nam dokuczają. Wycinamy kawałki dróg, zbliżając się powoli do Zbąszynia leżącego już w woj. wielkopolskim. Sporo bruków i szutrów wysypanych tłuczniem. Ramiona bolą, „siodełka” jeszcze bardziej.

W Kalsku podziwiamy późnogotycki kościół murowano-drewniany, w pobliżu robimy krótką przerwę w przydrożnym motelu. Z powodu upału przemykamy przez Babimost bez zatrzymywania. W kompleksie restauracyjno-rekreacyjnym Ostoja w Chobieniecach rozstajemy się z naszym towarzyszem, Jerzym i przez Zbąszyń ruszamy do Strzyżewa. W agroturystyce „Pod Kasztanem” zostajemy na dwie noce, obiecując sobie dzień odpoczynku.

Kościół w Kalsku, typowy dla tych okolic – kamienno-ceglany z drewnianą wieżą

Jazda bez sakw to po tylu dniach nie lada przyjemność. Zajeżdżamy do Zbąszynia, ścieżką rowerową jedziemy wzdłuż jeziora Błędno przez Nądnię do Nowej Wsi, licząc na orzeźwiającą kąpiel, by przekonać się, że woda jest zielona i gęsta od glonów.

Podziwiamy XVII-wieczny drewniany kościół w Chlastawie, odwiedzamy też Zbąszynek leżący już w woj. lubuskim. Ciekawe, że Zbąszynek to miasto wybudowane przez Niemców od podstaw po I wojnie światowej jako konkurencja dla pobliskiego Zbąszynia. Miał być propagandowym świadectwem zachodniego dobrobytu. Przypominamy sobie też tragiczną historię tysięcy Żydów wysiedlonych w 1938 r. przez Niemców i wypchniętych za polską granicę, a potem zatrzymanych w Zbąszyniu przez polskie władze.

Chlastawa – drewniany kościół pw. Narodzenia NMP z 1637 roku

I znów ruszamy w Lubuskie, by tym razem przejechać je ze wschodu na zachód, najpierw ze Strzyżewa do Łagowa. Przez Trzciel jedziemy do Pszczewa, ścieżki rowerowe już tu niestety nie sięgają. Za to Obrę, którą znamy ze szlaku kajakowego, jednego dnia przekraczamy aż sześciokrotnie. Kąpielisko w Pszczewie doskonałe, z czystą wodą w jeziorze Szarcz i bogatą infrastrukturą. Kąpiel tutaj to sama przyjemność.

Jeden z wielu mostów na Obrze

Z Pszczewa do Międzyrzecza jedziemy drogą wojewódzką nr 307. Właśnie tędy prowadzi międzynarodowa trasa rowerowa R1 z Calais we Francji do Petersburga w Rosji. Liczyliśmy, że będzie przynajmniej pobocze. Poza tabliczkami z numerem trasy nie było nic, ani pasa dla rowerów, ani podstawowych drogowskazów. Za to samochody traktowały nas jak intruzów. Do zamku w Międzyrzeczu dotarliśmy 10 minut po zamknięciu. Obejrzeliśmy okazały ratusz w centrum miasta i gotycki kościół pw. św. Jana Chrzciciela (oczywiście zamknięty).

Wracamy na naszą drogę wojewódzką i szlak R1. W Pieskach skręcamy z stronę Łagowa. Za Sieniawą wybieramy wygodną asfaltówkę, ignorując podpowiedzi nawigacji. Wieczorny spacer po Łagowie jest małą rekompensatą za rowerowe niedogodności całego dnia.

Łagów najpiękniejsze miejsce na Pojezierzu Lubuskim

Druga część zygzaka to droga do Kostrzyna nad Odrą. Odcinek do Sulęcina prowadzi przez poligon wojskowy, co nie robi wrażenia na naszej nawigacji. Półtora kilometra w dół po bruku, dalej szlaban i bardzo miły strażnik – faktycznie, strzelają – a potem ten sam bruk, tylko w górę i próba objechania poligonu ścieżką zdecydowanie na rower MTB.

Za Sulęcinem Ośno reklamujące się jako „perła Lubuskiego”. Asfaltową drogą bez dziur i samochodów dojeżdżamy do wieży widokowej z rozległą panoramą Parku Narodowego Ujście Warty. Dalej niestety jest zdecydowanie gorzej – odcinek drogi krajowej nr 22. Tutaj prowadzi też znany nam szlak R1. I żadnej alternatywy. Kostrzyn w remoncie. Dzięki przyjacielowi z pobliskiego Gudzisza zatrzymujemy się w hostelu w Domu Pracy Twórczej. Miejsce zachwycające – podziwiamy piękne wnętrze, oglądamy pracownię ceramiki i słuchamy Maćka, który gada, gada, gada…

PÓŁNOCNE KRAŃCE

I znów zmiana kierunku na północny wschód, ale początek dnia jeszcze trochę na zachód. Przed Namyślinem na liczniku wybija 1000 km. Między Mieszkowicami z pomnikiem Mieszka I w centrum a Trzcińskiem Zdrój wpadamy niespodziewanie na ścieżkę rowerową. Dziś już wiemy – to R20 zwana Trasą Pojezierzy Zachodnich licząca 340 km i prowadząca od Mostu Siekierkowskiego do Miastka, przedłużona jeszcze o odcinek ze Szczecina do Ińska. Gdybyśmy tę wiedzę posiadali wcześniej, pewnie trochę inaczej zaplanowalibyśmy ostatnie dni naszej wyprawy. Jedziemy nią do samego Myśliborza, dalej już nam nie po drodze.

R20 zwana Trasą Pojezierzy Zachodnich, dojechaliśmy nią do Myśliborza

W Myśliborzu w kaplicy św. Gertrudy  uwagę przykuwa niewielka wystawa poświęcona dwóm litewskim pilotom, S. Dariusowi i S. Girenasowi, którzy 17 lipca 1933 roku przelecieli Atlantyk, ale rozbili się pod Myśliborzem. Dwa dni dzielą nas od 90 rocznicy ich śmierci. Problemy z noclegiem w Myśliborzu rozwiązuje Ośrodek Hufca ZHP. Dobrze, bo już późny wieczór i jakoś niespokojnie wieje. W całym ośrodku jesteśmy tylko my i dwaj harcerze na emeryturze.

Przed nami jeszcze jeden cel –  polecany przez znajomych Santok. Najpierw za Myśliborzem 12 kilometrów bruku. Boli wszystko! Do Kłodawy Gorzowskiej dojeżdżamy już po asfalcie, a że upał jest naprawdę dokuczliwy, to zatrzymujemy się na kąpielisku. Objeżdżamy Gorzów i w Czechowie ostro w dół zjeżdżamy do doliny Warty.

Stąd do Santoka już rzut beretem. Wzdłuż Warty przy ujściu Noteci rozciąga się zadbana promenada. Siedzimy, poddając się spokojowi tego miejsca. Na odwiedzenie muzeum jest zdecydowanie za późno. Santok to najwyraźniej miejsce, którego urok odkrywa się dzięki niespiesznemu penetrowaniu jego zakątków. Tymczasem nasz wyjazd się kończy i po raz pierwszy na tym wyjeździe czujemy delikatną presję czasu.

W Santoku – ostatnie nasze wspólne zdjęcie, w tle Noteć (ta bliższa rzeka) wpada do Warty

Miejscowi rowerzyści polecili nam polną drogę wzdłuż Noteci prawie do Drezdenka, nie wzięli jednak pod uwagę tego, że rowery obładowane sakwami nie najlepiej znoszą piach. Po 16 km udało się nam wreszcie zamienić piach na asfalt. Z Gościmia do Drezdenka prowadzi kilkunastokilometrowa, doskonała trasa rowerowa. Po drodze ostatni nocleg w lesie.

Od rana Drezdenko zachwyca nas swoim klimatem, ale to już pokusy na inny wyjazd. Teraz trzeba zdążyć na pociąg do Krzyża. Jeszcze rzut oka na Drawę i prawie można zakończyć wyprawę. W Poznaniu przesiadamy się na pociąg do Koła. Ostatnie kilometry w skwarze i stajemy przed domem, zamykając pętlę.

Most na Drawie przed Krzyżem, gdzie łapiemy pociąg do Poznania
Rowerem po Lubuskiem – to jest to nasze 1223 km, najbardziej pokręcona trasa, szczególnie odcinek w Lubuskiem

Podsumowanie wyprawy Rowerem po Lubuskiem:

  • Więcej zdjęć z wyprawy Rowerem po Lubuskiem i trochę dalej jest tutaj
  • W nawigacji wspomagała nas aplikacja Komoot,
  • Mapa Województwo Lubuskie 1:200000,
  • Atlas Turystyki Rowerowej Dolnego Śląska,
  • Mapy Dolina Baryczy część wschodnia i część zachodnia,
  • Przewodnik turystyczny. Zielona Góra, Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Zielonej Górze, Oficyna Wydawnicza Forest 2015,
  • Typowego campingu nie spotkaliśmy, prawdopodobnie coś było w Łagowie,
  • Przez cały wyjazd to jest 15 dni i 1223 km nie spotkaliśmy żadnego turysty rowerowego.
  • Dokładna mapa wyprawy jest w Google My Maps

2 odpowiedzi do “Rowerem po Lubuskiem i trochę dalej – 2023”

  1. Niezmiennie od lat podziwiam Waszą pasję. Z przyjemnością przeczytałam tę relację – czułam się jakbym jechała razem z Wami. Pozdrawiam i życzę ciekawych pomysłów na następne wyprawy – Helena

    1. Dzięki za miłe słowa. A może byś się kiedyś wybrała z nami, chociaż na jakąś krótszą wycieczkę? Pozdrawiamy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *