Dunajska Trasa Rowerowa – Donaueschingen – Wiedeń (2013r.)

Rzeka Dunaj licząca 2845 km jest drugą po Wołdze najdłuższą rzeką Europy. Rozpoczyna swój bieg w górach Schwarzwald w Niemczech i uchodzi do Morza Czarnego, przepływając przez 10 krajów. Nic więc dziwnego, że wzdłuż rzeki została stworzona bardzo dziś popularna Dunajska Trasa Rowerowa (Donauradweg), która jest częścią szlaku EuroVelo 6 łączącego Ocean Atlantycki i Morze Czarne. My zdecydowaliśmy się przejechać najciekawszy, górny odcinek od źródeł w Donaueschingen do Wiednia, co dawało trochę ponad 1000 km rowerowania. Transport do źródeł Dunaju okazał się prostszy niż jakakolwiek podróż w Polsce. Dystans ponad 750 km z Görlitz do Donaueschingen przejechaliśmy siedmioma pociągami za 50 €, korzystając z biletu weekendowego DB (Schönes-Wochenende-Ticket). Wygoda dla rowerzystów z sakwami wprost nieoceniona – do pociągu rowerem można niemalże wjechać, windy między peronami, szybkie i punktualne pociągi, które od rana do wieczora dowiozły nas do punktu początkowego trasy. I tak się zaczęła nasza Dunajska Trasa Rowerowa.

Za początek Dunaju uznaje się punkt połączenia 2 rzek: Breg z lewej i Bigach z prawej.
Na słupku informacja, że do ujścia Dunaju jest 2779 km, czyli nieco mniej niż podają aktualne dane. Startujemy.
Dunajska Trasa Rowerowa: Dzień 1. Donaueschingen – Hausen in Tal – 83 km

Z campingu pod miastem docieramy do centrum Donaueschingen, gdzie udaje nam się kupić angielską wersję jak zwykle świetnie wydanej szlakówki „Danube Bike Trail”. Bardzo ułatwia przemierzanie trasy, wyszukiwanie ciekawych miejsc, znalezienie campingu itp. Na peryferiach miasta dwie rzeki Breg i Bigach łączą się, dając początek Dunajowi. I tu właśnie zaczyna się nasza podróż. Przez pierwsze dni jedziemy przez Jurę Szwabską, korzystając z doskonałej asfaltowej ścieżki rowerowej. Mijamy małe miasteczka, pedałujemy wśród przepięknych widokowo wapiennych ścian jury. Trudno jechać obok siebie, gdyż bardzo często wyprzedzają nas mknący szybko rowerzyści na kolarkach. Każda miejscowość zachwyca – wypielęgnowana, piękna, zadbana, w kwiatach. Przez rzekę prowadzą bardzo urokliwe drewniane zadaszone mosty . W Hausen in Tal czeka na nas camping nad rzeką wśród skał.

W wiejskiej gospodzie, swojskiej i sympatycznej
Camping w Hausen in Tal
Dzień 2. Ersingen – 109 km

Trasa wyjątkowo malownicza – przerzuca się z brzegu na brzeg po drewnianych, zadaszonych mostach, prowadzi u podnóża skał, czasem przez wykute w nich tunele. Jest też niestety sporo podjazdów sięgających nawet 20%, gdzie nawet prowadzenie rowerów okazuje się dość trudne. Po drodze czeka nas niemało atrakcji – opactwo Inzigkofen, a w nim ogród z niezliczoną ilością ziół, bułeczki w pięknym Sigmaringen, piwo w Riedlingen, wreszcie nocleg w niemieckiej agroturystyce – kawałek łąki, obok kucyki i krowy, a wszystko za jedyne 6€.

Tunele na ścieżce rowerowej
W opactwie Inzigkofen
Sigmaringen
A piwo tego dnia w równie pięknym miejscu – Riedlingen. I ładna pani nam podaje 🙂
Dzień 3. Dillingen – 84 km

Mżawka od rana, ale gdy docieramy do Ulm, przeradza się w regularny deszcz. Katedra w Ulm jest naszym głównym punktem tego dnia. Dzięki wieży mającej 161,53 metrów jest uznawana za najwyższy kościół na świecie. A więc dla nas tym bardziej jest „must-see”. Zachodzimy do katedry, a po krótkim spacerze po centrum zmierzamy do kolejnej miejscowej atrakcji – położonej na kanałach i potokach starej dzielnicy rybackiej. Piękne zabytkowe domy stojące tuż nad wodą i wąskie mostki łączące wysepki z pojedynczymi zabudowaniami robią wrażenie. Za Ulm droga okazuje się trochę bardziej wymagająca – szutrowa z wieloma podjazdami. Każde odbicie trasy od Dunaju oznacza stromą ścieżkę. Rowery mamy uwalane błotem, na szczęście o 17 przestaje padać. Nocleg wypada w Dillingen na trawniku przy ogródku piwnym. Jeszcze tylko wieczorny spacer po starym mieście z kościołami i klasztorami.

Dzień 4. Ingolstadt – 104 km

Na szczęście poranek już bez deszczu, ale musimy zwinąć mokre namioty i ręczniki. Podobno na tym szlaku nie można się zgubić – nieprawda, trafiamy do miejscowości, której w ogóle nie ma na naszej mapie. Wracamy, dobrze, że blisko. W Donauwörth piękna brama wjazdowa, stare miasto, ratusz z dzwonkami, kolejna stara katedra, kościół barokowy w opactwie Świętego Krzyża. Robimy szybkie zakupy w Netto – lody pycha. Za Neuburg próbujemy znaleźć nocleg „na dziko”, ale w końcu docieramy do miasta i przy pomocy życzliwych miejscowych kobiet docieramy na camping. Znów kolacja bez stołu 🙁

Dzień 5. Regensburg (Ratyzbona) – 88 km

Zabytki zabytkami, te w Ingolstadt stały atrakcją tak przy okazji, ale ważne było coś zupełnie innego – otóż miasto słynie z najlepszego piwa w całej Bawarii. Dawniej było tu 20 browarów, z których do dziś przetrwały 4. Rozsiedliśmy się przy piwie z widokiem na Nowy Zamek, a na szlak wyruszyliśmy dopiero o 12. W Weltenburgu znajduje się opactwo benedyktynów z VII wieku, gdzie mnisi założyli najstarszy niemiecki browar. Nabyliśmy oczywiście dla degustacji dwie buteleczki piwa warzonego według starych receptur, z którymi ruszyliśmy w dalszą drogę. Stąd do Kelheim rzeka przewija się pomiędzy stromymi ścianami Jury Frankońskiej, nie ma ścieżki, więc pozostaje szlak wodny. Za 15€ za 2 osoby mogliśmy się cieszyć dwudziestominutowym rejsem okraszonym przepięknymi widokami. W Bad Abbach robimy zakupy – po gorącym i męczącym dniu doskonale smakuje lekkie czerwone wino niemieckie, którym raczymy się na campingu w Ragensburgu (Ratyzbonie), .

Czekamy na statek, który zabierze nas do Kelheim
Dunajska Trasa Rowerowa ma też swoje niespodzianki. Tutaj rzeka przeciska się przez skały Jury Frankońskiej.
Fajny odpoczynek od pedałowania
Próbujemy piwa benedyktynów
Dzień 6. Kleinschwarzach – 91 km

Ratyzbona okazała się zachwycająca, wąskie uliczki otoczone kamienicami, gotycki ratusz i gigantyczna gotycka katedra. Świątynia wprawiła nas w osłupienie – zdobienia tak misterne, tak bogate, tak różnorodne. Wewnątrz jest za to mroczna i nastrojowa. Wzrok długo przyzwyczaja się do ciemności i dopiero wtedy można się poddać ciszy monumentalnych kolumn. Wszystko wydaje się ponad ludzką miarę. Najbardziej charakterystycznym miejscem w Ratyzbonie jest most Steinerne Brücke – stary, średniowieczny, ale wciąż w doskonałym stanie. Zajrzeliśmy też do Alta Kapelle, czyli starej kaplicy, utrzymanej w barokowym stylu i był to kipiący barok. Obok ratusza gra miejscowa orkiestra w ludowych strojach. Ostatnim punktem naszej przejażdżki po Ratyzbonie była odkryta w XIX wieku Porta Pretoria, rzymska wieża obserwacyjna z roku 179. Zwiedzanie zabrało nam trochę czasu, teraz nadrabiamy kilometry, nie upierając się przy oglądaniu kolejnych ładnych miasteczek. Nie można mieć wszystkiego. Po drodze piwo w wiejskiej gospodzie i na nocleg lądujemy na campingu czy raczej w agroturystyce w Kleinschwarzach . Miejsce dla namiotów znajduje się w urokliwym gospodarstwie rolnym. A tutaj rodzina Francuzów, którzy akurat jechali z Krakowa i Australijczyk, który spędzał trzymiesięczne rowerowe wakacje w Europie, startował w Wiedniu, a jego celem była Barcelona. Do tego bardzo sympatyczny Niemiec. Wspólnie spędziliśmy miły międzynarodowy wieczór.

Poranek na campingu w Ratyzbonie
Widok z mostu Steinerne Brücke z XII w. na wieżę katedry gotyckiej, której budowę rozpoczęto w XIII wieku
Steinerne Brücke
Dzień 7. Kasten (Austria) – 91 km

Głównym punktem dzisiejszego dnia jest Pasawa (Passau), przepiękne miasto leżące przy zbiegu dwóch dużych rzek – Dunaju i Inn. Za Pasawą zaczyna się Austria, drugi etap naszej rowerowej wędrówki. Ale na razie w pełnym słońcu ruszamy z campingu na ostatni niemiecki odcinek Donauradweg. Po drodze jeszcze Deggendorf, piękne miasteczko, gdzie na ratuszu wiszą dwie kamienne kule – pamiątka po dzielnej mieszkance, która ponoć kluskami przygotowanymi przez siebie przepędziła czeskich najeźdźców. Po drodze ostatni już raz lokalne bawarskie piwo – jakże smakuje w letni, upalny dzień, gdy za sobą już mamy prawie 60 km. Dojeżdżamy do Passau, kilka godzin spacerujemy po bardzo wąskich i stromych uliczkach. Za Passau zaczyna się Austria, zarazem najbardziej popularny odcinek całej trasy dunajskiej prowadzący stąd do Wiednia. My dzień kończymy na campingu w Kasten.

W tle opactwo benedyktyńskie w Niederalteich, a na horyzoncie znane nam skądinąd pasmo Szumawa
Zachód słońca już w Austrii
Dzień 8. Edramsberg (pod Linzem) – 82 km

Od rana atmosfera luzu, do Wiednia niebyt daleko, a pogoda piękna. Na camping przyjeżdża samochód z dostawą świeżych bułek – pyszne, ale droższe niż w Niemczech. Wyruszamy. Trasa prowadzi wyjątkowo malowniczym szlakiem po obu stronach rzeki. Dunaj zakręca między wzgórzami. Jest pięknie. Optymalizując trasę, przejeżdżamy kilka razy z jednego brzegu na drugi, korzystając z licznych, niewielkich promów przewożących rowerzystów po 2€ od łebka. Jesteśmy coraz bardziej spragnieni, wreszcie pod Aschach zatrzymujemy się w małej lokalnej knajpce. Do naszego stołu dosiada się para Niemców z Passau, dając szansę na sympatyczną rozmowę. Stukamy się kuflami. Tutaj piwo po 3,20€ i w związku z tym nasuwa się pierwsza podstawowa refleksja po zmianie kraju: Austria jest droższa niż Niemcy, a ludzie w barach czy też w IT zdecydowanie mniej uprzejmi. Przejeżdżamy elektrownię w Ottensheim i kręcimy się po okolicy, szukając jakiegoś miejsca na nocleg. Duży camping miejski został zniszczony w trakcie powodzi sprzed miesiąca, prywatny znajduje się przy ruchliwej drodze, a panujący w nim bałagan nie zachęca do zatrzymania się w nim. Wracamy przez elektrownię na trasę i tam znajdujemy klimatyczną agroturystykę w Edramsberg, namiot rozbijamy w sadzie pod drzewami. Wieczorem siedzimy przy stoliku z greckim winem w ciszy, z piękną panoramą na horyzoncie.

Jedna z wielu elektrowni wodnych na Dunaju
Duży ruch na Dunaju – statki wycieczkowe, barki itp.
Ten odcinek rzeki zwany jest „Schlögener Schlinge” czyli przełom Schlögen. Rzeka zmienia kierunek o 180 stopni.
Kolejne przełomy Dunaju, a my oczywiście podążamy doskonałymi, asfaltowymi ścieżkami rowerowymi.
Camping na wsi przy gospodarstwie, obok nas nocowała rowerowa rodzina z trójką dzieci, najmłodsze miało. pół roku. Na trasie naddunajskiej nie jest to widok niezwykły.
Dzień 9. Grein – 95 km

Dojeżdżamy do Linz, już na przedmieściach czuje się atmosferę dużego miasta, gdyż szlak prowadzi obok drogi. W Linz to co zawsze – kręte, wąskie uliczki, barokowy kościół jezuitów i Landhaus – siedziba parlamentu Górnej Austrii. Jest gorąco, więc zwiedzanie nas szybko zmęczyło. Rozłożyliśmy się leniwie w cieniu nad rzeką, kilkadziesiąt kilometrów za miastem. Odbiliśmy kawałek od głównej trasy, by zobaczyć Enns, stamtąd jedziemy do Mauthausen, korzystając po raz kolejny z promu. I decyzja, która może dziwić – zrezygnowaliśmy ze zwiedzania obozu zagłady.

Prom do Mauthausen, do obozu zagłady nie pojechaliśmy

Po drodze poznajemy cztery Żydówki z Izraela na rowerach. Ich język brzmiał tak egzotycznie i obco, że zapytaliśmy, skąd są. Bardzo sympatyczne. Wielokrotnie mijamy też młodego człowieka z czerwonymi sakwami. Wkrótce go poznamy – teraz nie wiemy jeszcze, że to Rik, belgijski nauczyciel podczas wyprawy nad Morze Czarne. Camping w Grein zastajemy w stanie totalnego remontu po niedawnej powodzi. Rzadka trawka na błocie naniesionym przez rzekę, w łazienkach brak światła, wszędzie kable i deski. Mieliśmy zostać tu na dwie noce, ale camping w tym stanie się do tego po prostu nie nadaje.

Na campingu w Grein zanim rozbiliśmy namiot 🙂
Dzień 10. Schönbühel – 60 km

Zaczynamy od rowerowego spaceru po Grein. Miasteczko jest naprawdę bajeczne, a w budynku starego ratusza mieści się teatr z XVII wieku. Wjeżdżamy ostatkiem sił na wzgórze zamkowe i z widokiem na miasto, wzgórza i rzekę pijemy miejscowe białe wino. Na trasie znów spotykamy Ricka. Dosiadamy się i jest wreszcie okazja do rozmowy o wyprawach rowerowych, o … Belgii jako królestwie i miejscu na rowerowanie (Rik nie zachęca). Burza i ulewa zatrzymują nas pod daszkiem przydrożnego baru. Później w trakcie naszego lanczu suszymy się w popołudniowym słońcu na ławeczce nad rzeką. I już jest Melk, miejsce narodowego kultu dla Austriaków. Z daleka widać położony na skarpie nad Dunajem barokowy klasztor opactwa benedyktynów. Jadąc ostro pod górę, przejeżdżamy przez przepiękne miasteczko. Rik, którego spotkaliśmy ponownie, informuje nas, że się trochę spóźniliśmy, można wejść tylko na dziedziniec, zarówno wnętrze opactwa jak i ogrody są zamknięte. Na campingu w Schönbühel oglądamy zdjęcia pokazujące rozmiary zniszczeń popowodziowych. Niewiarygodne, ale w ciągu miesiąca udało im się uporać z tymi problemami. tylko trawa jeszcze nie za gęsta.

W Am Rechen dopadła nas burza, pioruny waliły chyba tuż obok rowerów. Schowaliśmy się pod daszkiem nieczynnego baru.
Z przesympatycznym Rikiem z Belgii spotykaliśmy się kilkakrotnie na trasie. Zmierzał nad Morze Czarne.
Widok z campingu w Schönbühel na zamek
Dzień 11. Klosterneuburg – 107 km

Pomiędzy Melk i Krems leży dolina Wachau słynna ze średniowiecznych miasteczek, licznych zabytków oraz uprawy winorośli i moreli. Musimy się jedynie przeprawić promem na lewy brzeg rzeki. Zatrzymujemy się kolejno w miasteczkach Weißenkirchen, Dürnstein, Stein i Krems. W pierwszym po stromych zadaszonych schodach wchodzimy na szczyt wzgórza z malowniczym kościołem. Z góry urokliwa panorama na dolinę Wachau. Wkoło jak wzrokiem sięgnąć zbocza z winnicami. Dojeżdżamy do Dürnstein – z daleka widać na górze ruiny zamku, w którym uwięziony został Ryszard Lwie Serce. W miasteczku klimatyczne małe kafejki i stare sklepiki, a każdy z nich oferuje lokalne wina. Oczywiście wszędzie krążą Japończycy z aparatami. Z kolei w Krems, pięknym, kolorowym i gwarnym, akurat odbywają się dni muzyki dziecięcej, więc na głównym deptaku rozbrzmiewają radosne dźwięki. Mijamy orkiestrę za orkiestrą. Na koniec dnia trafiamy na duży camping na peryferiach Wiednia. Wśród mnóstwa kamperów jest też na uboczu miejsce dla namiotów. Dostaliśmy świece odstraszające komary i możemy spędzić ostatnią noc, siedząc przy stoliku i sącząc miejscowe różowe wino.

Charakterystyczny widok w dolinie Wachau
Schody do ufortyfikowanego kościoła w Weißenkirchen
W Stein robimy sobie wspólne zdjęcie w odbiciach luster.
Dzień 12. Przejażdżka po Wiedniu – 27 km

Mamy cały dzień na Wiedeń. Wieczorem kilkoma pociągami zamierzamy się dostać do granicy polsko-czeskiej. Wiedeń niestety jest bardzo oblegany przez turystów z całego świata, a szczególnie z Azji. Przytłaczająca cesarsko-imperialna architektura nie przekonuje nas i nie zachwyca. Kolejny raz spotykamy się z nieuprzejmością Austriaków, tym razem trafiliśmy na bardzo niemiłą i niezbyt pomocną panią w informacji turystycznej. Największe wrażenie zrobiła na nas katedra św. Szczepana – najważniejsza i jedna z najstarszych świątyń w stolicy Austrii, zaliczana zarazem do największych w Europie. Oczywiście jest Hofburg – pałac, rezydencja władców Austrii. Relaksujemy się w parku pałacowym, pijąc wino z doliny Wachau. Jeszcze budynek parlamentu i neogotycki ratusz, Votivkirsche. Od nadmiaru ruchu i gwaru odpoczywamy w przedwojennej dzielnicy żydowskiej. Dopiero tutaj odnajdujemy miasto o charakterze, jaki lubimy najbardziej – ciche uliczki bez tysięcy turystów.

Po ponad 1000 km rowerowania wreszcie wjeżdżamy do Wiednia 🙂
Parlament

Popołudnie kończymy na dworcu kolejowym, czekając na pociąg, który zbierze nas do miejscowości Břeclav w Czechach. Stamtąd kolejnymi pociągami dojedziemy do Polski. W tym miejscu kończy się nasza wyprawa pod hasłem Dunajska Trasa Rowerowa.

Nasza Dunajska Trasa Rowerowa jest tutaj w pełni udokumentowana fotograficznie.

Po Szwecji, Francji, Estonii, Hiszpanii i Finlandii jest to nasza kolejna zagraniczna wyprawa rowerowa. Trasę wzdłuż Dunaju można polecić każdemu rowerzyście bez względu na doświadczenie i kondycję. Do podróży zachęca jej komfortowość i doskonałe przygotowanie, szczególnie w Austrii, gdzie asfaltowe ścieżki rowerowe zostały poprowadzone po obydwu stronach rzeki. Jest też bardzo atrakcyjna widokowo, Dunaj przepływa przez Jurę Szwabską i Frankońską w Niemczech, tworzy malownicze przełomy w Austrii. Równocześnie cały czas obcuje się z historią Europy, o czym świadczą mijane miasta, zamki, pałace i katedry. Jest to trasa dla każdego. Spotykaliśmy samotne panie 60+, a może nawet i 70+, rodziny z dziećmi, czasem bardzo małymi, w przyczepkach. Towarzyszy temu rozwinięta baza noclegowa. Korzystaliśmy z doskonałych map serii „bikeline” wydawnictwa Verlag Esterbauer GmbH „Danube Bike Trail” Part 1-2.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *