Men, Fulda, Wezera
Nie mamy problemu z wyszukiwaniem kolejnych rowerowych szlaków i celów podróży. Popularnych i atrakcyjnych tras długodystansowych w różnych krajach Europy nie brakuje. Gorzej z logistyką, zwłaszcza z dotarciem na punkt startu i powrotem do domu. Kwestie dojazdu okazują się bardzo istotne. Do tego dochodzą czynniki ambicjonalne – dobrze, by trasa dorównywała poprzednim wyprawom atrakcyjnością, albo przynajmniej długością. Taka rowerowa pułapka! Ale po raz kolejny udało się te warunki spełnić.

Wśród najbardziej popularnych szlaków w Niemczech królują od lat Wezera i Łaba. W czołówce są m.in. Ren, Men, Dunaj, Mozela i Jezioro Bodeńskie. Większość z nich spenetrowaliśmy (Dunaj, Łaba, Ren i Mozela, Nysa i Odra, Brandenburgia), utwierdzając się w przekonaniu o doskonałości niemieckich dróg rowerowych. W tym roku zdecydowaliśmy się na szlaki wzdłuż Menu i Wezery z Fuldą stanowiącą ich naturalne połączenie. Tym samym mieliśmy do pokonania drogę wiodącą w uproszczeniu przez Bawarię (Men), Hesję (Fulda) i Dolną Saksonię (Wezera), a liczącą ponad 1400 km ze środka Niemiec nad Morze Północne – mapa tutaj. Opis trasy tak długiej i różnorodnej to zadanie nie do wykonania! Spróbuję w skrócie, co nie znaczy, że będzie krótko.
Trasa rowerowa Men, Fulda, Wezera – część I: Men
Nasz Men to zgodnie z opisem szlaku odcinek z Bayreuth do Hanau blisko Frankfurtu liczący 460 km. Oczywiście w rzeczywistości to nieco więcej, bo dochodzą rowerowe spacery po bawarskich miastach, dojazdy do sklepów i campingów, czasem błędnie obrane kierunki. Trasa rozpoczyna się w Bayreuth, mieście Ryszarda Wagnera, i z pewnością warto się tej wskazówki trzymać. Miasto leży nad Czerwonym Menem, który 27 km dalej, za Kulmbach, łączy się z Białym, tworząc właściwy i już całkiem pokaźny Men.
Szlak bardzo często odbija od rzeki płynącej przez Wyżynę Frankońską, a każde odbicie to podjazd przykry dla roweru obciążonego sakwami. Nagrodą są jednak urokliwe wsie bawarskie. Trasa prowadzi obrzeżami Bambergu, ale warto dołożyć parę kilometrów, wjechać do centrum i poświęcić mu trochę czasu.
Rejon piwny o największym zagęszczeniu browarów na świecie, z tymi sławnymi w Bayreuth i Bambergu, zastępują stopniowo winnice. Stolicą frankońskiego wina jest Würzburg, a maleńkie, urokliwe miasteczka i wsie kuszą lokalnym winem, zwłaszcza szczepami Silvaner, Müller-Thurgau i Bacchus. A potem znów wkraczamy do krainy piwa.
Men płynie na zachód, zataczając szerokie łuki z północy na południe i znów zmieniając kierunek. To szeroka rzeka, którą pływają wielkie barki transportowe i wycieczkowce. Zaskakuje też liczba mostów. Odległości miedzy miastami w linii prostej są niewielkie, ale kiedy pokonuje się je, jadąc wzdłuż rzeki, kilometrów zdecydowanie przybywa. Miasteczka nad Menem, zwłaszcza te za Würzburgiem, są tak zachwycające, że chciałoby się wjechać do każdego.
A przecież są jeszcze kilometry, które jakoś trzeba zaliczyć. Na przejechanie całości poświęciliśmy sześć dni. Dotarliśmy do Hanau (ok. 15 km przed Frankfurtem), by Main-Radweg zamienić na Bahn-Radweg Hessen i odbić na północ.
Obecność obowiązkowa
Bawaria to w moim odczuciu esencja kultury germańskiej, rejon o bogatej historii i przepięknej architekturze. Większość miejsc podziwiamy z perspektywy siodełka rowerowego, czyli w założeniu dość pobieżnie.
Koniecznie zajrzyj do Bayreuth!
Gwarantuję niezapomniane wrażenia! Punktem zapewniającym miastu światową sławę jest Opera Margrabiów wybudowana w XVIII w. na zlecenie Wilhelminy, siostry króla Prus Fryderyka II, utrzymana w barokowym stylu, ponoć jedna z najpiękniejszych na świecie. Na nas zrobiła oszałamiające wrażenie. Dotąd nie mogę opisać tego uczucia olśnienia, kiedy znalazłam się w jej barokowym wnętrzu. Udostępniona do zwiedzania, pozwala poznać swoją historię, ale też daje możliwość prostej, dziecięcej zabawy w aranżowanie sceny z jej dekoracjami i dźwiękami (bilet 9€). Tuż obok opery znajduje się kościół zamkowy z grobowcem margrabiów Friedricha i Wilhelminy.
Bayreuth znane jest z Festiwalu Wagnerowskiego odbywającego się od blisko 150 lat. Stromym podjazdem zmierzamy ku Festspielhaus, nowej operze wybudowanej dzięki inicjatywie Ryszarda Wagnera. Kompozytor spędził w mieście ostatnie lata swojego życia. W czasach władzy Hitlera Bayreuth było uznawane za jeden z najważniejszych ośrodków kultury, a festiwal narodową imprezę III Rzeszy. Obecnie przed nową operą znajduje się wystawa poświęcona muzykom żydowskiego pochodzenia, którzy zginęli podczas II wojny światowej.
Mały skok do Bambergu
Od Main-Radweg odbija wygodna trasa do Bambergu wzdłuż rzeki Regnitz prowadząca wprost do centrum. A w Starym Mieście można się zakochać, choć spacer po Bambergu z rowerami załadowanymi sakwami to nie lada wyzwanie – wszędzie jest za stromo.
Ponad miastem górują cztery wieże imponującej Archikatedry św. Piotra i św. Jerzego, której historia sięga XIII w. Do środka prowadzą cztery wejścia bogato zdobione symbolicznymi rzeźbami. Wnętrze romańsko-gotyckiej świątyni zachwyca nie tylko rozmiarami, ale też wielością znajdujących się tam artefaktów.
Wśród kilku gotyckich ołtarzy jest Ołtarz Bamberski Wita Stwosza wykonany pierwotnie dla kościoła w Norymbergii, za który zresztą rzeźbiarzowi nigdy nie zapłacono. Są sarkofagi Papieża Klemensa II i pary cesarskiej Henryka II i Kunegundy, średniowieczne stalle i rzeźba Jeźdźca Bamberskiego…
Ze zabytkowego kamiennego mostu podziwiamy Stary Ratusz z XIV w. z przylegającym do niego Domem Rotmistrza o charakterystycznej szachulcowej budowie. Usytuowany jest w sposób absolutnie niezwykły, nad wodą. Taka lokalizacja to efekt sporów między władzą świecką a kościelną. Skoro biskup nie godził się na budowę ratusza na należącej do niego ziemi, mieszkańcy usypali w korycie rzeki wyspę, która nie należała do nikogo.
W XVI i XVII w. Bamberg okrył się złą sławą miasta stosów i polowań na czarownice. W atmosferze strachu, niepewności i terroru wydano tu wówczas ok. 600 wyroków śmierci. Trudno o tym myśleć, kiedy spaceruje się w tłumie roześmianych turystów. Pamiętamy raczej o Bambrach, którzy w XVIII wieku osiedlili się w Poznaniu i jego okolicach. My mogliśmy podziwiać piękną parę w stroju bamberskim podczas sesji fotograficznej.
Trwającą zdecydowanie za krótko wizytę w Bambergu kończymy pysznym piwem z lokalnego browaru. I tylko ja decyduję się skosztować to najbardziej tradycyjne – ciemne, na wędzonym słodzie, zgodne z średniowieczną recepturą.
Zrekonstruowany Würzburg
Jeszcze jedno z tych większych miast nad Menem o bogatej i burzliwej historii. Porusza nas szczególnie ta współczesna z „nocą kryształową”, paleniem książek i prześladowaniem Żydów. W 1945 r. miasto zostało zniszczone w 90% przez naloty alianckie, a gruzy wywożono przez kolejne 20 lat specjalnie zbudowanymi torami. Odbudowa najcenniejszych obiektów trwała do końca wieku XX.
Odwiedzamy Katedrę św. Kiliana, jedną z największych świątyń romańskich w Niemczech. Wewnątrz przy wejściu znajduje się gigantyczna menora, przypominając o tragicznej historii Żydów z Würzburga. Podziwiamy ogromną barokową rezydencję würzburskich biskupów – jeden z najbardziej znanych zabytków miasta.
Po moście z posągami dwunastu świętych, wśród nich tego najważniejszego, św. Kiliana, spaceruje mnóstwo ludzi jak na Moście Karola w Pradze, tylko że tutaj prawie wszyscy mają w dłoniach lampki z białym winem. Lokalne specjały z rejonu winnego Würzburga można zakupić tuż obok mostu, a smakowanie ich właśnie w tym miejscu jest już tradycją. No i lepiej zsiąść z roweru! Przekonaliśmy się o tym w niezbyt przyjemny sposób.
Czar maleńkich miasteczek
Z perspektywy roweru najpiękniejsze wydały się nam małe bawarskie miasteczka, których nazwy nic nam dotąd nie mówiły i które trudno spamiętać. Schwarzach, Kitzingen, Marktbreit, Ochsenfurt, Karlstadt, Wertheim… W każdym chciałoby się spędzić trochę więcej czasu. Podziwiamy wąskie uliczki otoczone krzywymi domami z muru pruskiego, zastanawiając się nad logiką planów architektonicznych i spierając o to, jak się w nich obecnie mieszka.
W Wertheim szukamy dwóch truposzy, biednego i bogatego, którzy mają być ilustracją tezy o równości wobec śmierci. Miltenberg to najbardziej wysunięty na południe punkt trasy nad Menem i całej naszej wyprawy. Jego zabytki znam tylko z opisu i dotąd nie mogę pogodzić się z tym, że nie przejechaliśmy przez jego starą część. Trzeba było!
Hanau od braci Grimm
Ulice miasta przemierzamy w deszczu, szukając śladów braci Grimm, którzy przyszli tu na świat. Tutaj też rozpoczyna się Niemiecki Szlak Baśniowy liczący ok. 600 km i prowadzący do Bremy (trasa krajoznawcza a nie rowerowa, ale będziemy ją kilkakrotnie przecinać). Mimo deszczowej aury atmosfera w mieście jest radosna. W centrum odbywa się jakiś tradycyjny „fest”, korzystamy więc z okazji i słuchamy standardów jazzowych w wykonaniu lokalnego big bandu.
To tutaj ostatecznie żegnamy się z Menem i rozpoczynamy dalszą podróż szlakiem Bahn-Radweg Hessen.
Trasa rowerowa Men, Fulda, Wezera – część II: Kolejowy Szlak Rowerowy Hesji i Fulda-Radweg
Przejazd przez Hesję aż do Wezery to druga część naszej długiej wyprawy. Rozważaliśmy inny wariant: z Gemünden nad Menem do miasta Fulda, ale w ten sposób skrócilibyśmy trasę wzdłuż Menu o 170 km, rezygnując z pięknych odcinków szlaku. Bahn-Radweg rozpoczyna się w centrum Hanau i jest połączeniem kilku ścieżek rowerowych.
Nie jest prawdą, że to szlak o bardzo łagodnych podjazdach, bo po nasypach zlikwidowanej kolei prowadzi tylko jego część. A teren jest wymagający – to rejon wzgórz i wygasłych wulkanów. Kolejne przewyższenia nieźle dają nam w kość i pociągi raczej ich nie pokonywały.
W Ortenbergu rozpoczyna się najdłuższy, 25-kilometrowy podjazd – niby łagodny, ale mozolny. Nasz camping nad jeziorem blisko Gedern dzieli go w naturalny sposób na dwie części. Z Hartmannshein zaczyna się długa jazda w dół w letnim chłodku.
W Schlitz porzucamy Bahn-Radweg, zmieniamy kierunek i w Pfordt docieramy do Fuldy, która poprowadzi nas przez Bad Hersfeld, Bebrę, Melsungen i Kassel do Hann.Münden. Szlak rowerowy wielokrotnie odbija od rzeki, co oznacza strome i męczące podjazdy. Na szczęście o bólu nóg i podwyższonym tętnie szybko się zapomina.
Kilka kilometrów między Morchen a Malsfeld skorzystać można z rowerowej kolejki linowej, jedynej takiej przeprawy rzecznej w Niemczech. To rodzaj klatki na linie z ręcznym, samoobsługowym napędem, w której z trudem mieszczą się cztery rowery z sakwami. Można wprawdzie dołożyć pół kilometra do mostu i przejechać na drugi brzeg zdecydowanie szybciej, bo kolejką pokonuje się rzekę w iście żółwim tempie, ale to atrakcja niezwykle emocjonująca.
W Han.Münden Fulda łączy się z Werrą, dając początek Wezerze. Każde niemieckie dziecko zna rymowankę z elementarza: „Wo Fulda und Werra sich küssen,/ sie ihren Namen büßen müssen./ Und so entsteht aus diesem Kuss – bis zum Meer der Weserfluss (Gdzie Fulda i Werra się całują, one swoich nazw żałują. I tak z pocałunku wzbiera – aż do morza rzeka Wezera). Miejsce to jest szczególnie popularne wśrod kajakarzy rozpoczynających spływ Wezerą.
Przez Hesję na szlaku muru pruskiego
Ciekawych miejsc w tej części naszego szlaku nie brakuje. Część mijanych miast należy do Fachwerkstrasse czyli Szlaku Muru Pruskiego. Jednym z nich jest Lauterbach, w którym zatrzymujemy się na dłuższy odpoczynek.
Na miejsce noclegu wybieramy Schlitz (nad rzeką Schlitz). Możemy zostawić rowery na campingu i wybrać się na wieczorny spacer po „mieście pięciu zamków”. Strome uliczki zbiegają się w najdziwniejszy sposób, tylko nie pod kątem prostym. Szachulcowa zabudowa dopełnia zamki wciśnięte w centrum tego maleńkiego miasteczka. Rynek z fontanną jest stromy, ciasny i nieregularny. Atrakcję stanowi też jedna z wież, która w okresie adwentu pełni funkcje świeczki. Dodam – największej świeczki świata!
Po drodze do Bad Hersfeld mijamy kamienie z wyrytymi na nich złotymi myślami dwóch Konradów, Dudena i Zuse, związanych z tym miastem. Zuse w 1941 r. zbudował pierwszy na świecie komputer sterowany programem i to on napisał: „Niebezpieczeństwo, że komputery staną się podobne do ludzi, nie jest tak wielkie, jak niebezpieczeństwo, że ludzie staną się podobni do komputerów.”
Rotenburg i Melsungen
Szkoda Rotenburga nad Fuldą, w którym nie mogliśmy zatrzymać się na dłużej, chcąc zdążyć na camping kilkanaście kilometrów dalej. Rowerowy spacer po uliczkach pozwala jednak poczuć klimat tego „szachulcowego” miasta.
Odwiedziliśmy Melsungen leżące kilkanaście kilometrów przed Kassel. Miasto w przeddzień Bożego Ciała miało akurat jakieś swoje święto i na centralnych ulicach odbywały się biegi uliczne dla dzieci i młodzieży. Było gwarno, tłoczno, radośnie… Pełne ludzi są kawiarnie i lodziarnie. W samym środku głównego placu znajduje się okazały, trzypiętrowy ratusz z charakterystycznymi trzema wieżyczkami i zegarem – ponoć jeden z najpiękniejszych w Niemczech, a otacza go mnóstwo domów z pruskiego muru. Część z nich pamięta XVI w., wszystkie odnowione, zachwycające misternymi zdobieniami.
Z Kassel po prostu uciekliśmy, choć miasto na pewno ma wiele do zaoferowania. Wypłoszyły nas jednak upał i ruch samochodowy, chociaż byliśmy zaledwie kilkaset metrów od centrum. Zatrzymaliśmy się za to przy miniaturowym kościółku w Wagenfurt, jednej z najstarszych budowli sakralnych z muru pruskiego w Hesji. To właściwie kaplica powstała przed 1500 r., a jej piętro wykorzystywane było przez wieki jako magazyn owoców.
Hann.Münden
Prawdziwą perłą na naszej trasie jest Hann.Münden. Wieczorny spacer to okazja, by poczuć niezwykły klimat tego zachwycającego miejsca. Dość powiedzieć, że w mieście znajduje się 700 domów o budowie szachulcowej – z wykuszami, portalami, maleńkimi oknami i ozdobnymi belkami dopełnionymi mnóstwem tajemnych napisów.
W centrum podziwiamy kolorowy renesansowy ratusz z XIV w. i gotycki Kościół św. Błażeja, największy spośród czterech blisko siebie.
Jest stara rotunda, która utraciwszy funkcje obronne służyła jako miejsce na karawany. W knajpkach i kawiarenkach pełno ludzi, ale niektóre zamykane są dość wcześnie. Słyszeliśmy o kiełbasie w Ritter der Rotwurst, ponoć najlepszej w Europie. Cóż, restauracja była zamknięta, a kiełbasianych zakupów w lokalnym sklepie nie zrobiliśmy.
Trafiamy na posąg Johanna Eisenbartha, związanego z Hann.Münden wędrownego okulisty i chirurga, specjalisty od zaćmy i złamań wszelakich. Był nawet nadwornym okulistą Fryderyka Wilhelma I, choć nie posiadał żadnych uprawnień medycznych.
Trasa rowerowa Men, Fulda, Wezera, część III: Wzdłuż Wezery do Morza Północnego
Weser-Radweg to trasa rowerowa licząca 522 km. I przebiegająca przez Dolną Saksonię. Jej profil wskazuje, że będzie płasko i płasko, nie licząc drobnych podjazdów, zwłaszcza na pierwszych stu kilometrach. Rzeka płynie pomiędzy wzgórzami, ale ścieżka rowerowa często odbija od jej doliny. Podjazdy nie są długie, ale za to intensywne, czasem trzeba po prostu zsiąść z roweru. Jeden z nich zaskoczył nas ostrzegawczym znakiem drogowym – nachylenie 25%. Znak umieszczono na górze, wjeżdżaliśmy więc bez tej świadomości.
Otaczają nas malownicze krajobrazy – kręta i płynąca dość wartko rzeka, zielone łagodne wzgórza, małe miasteczka i zadbane wsie zachęcają do odpoczynku. Szlak prowadzi po obu stronach Wezery, po której aż do Minden nie pływają większe jednostki, korzystają więc z niej głównie kajakarze. Rowerzyści mogą korzystać z wielu promów (podobnie jak na Fuldzie), pozwalających swobodnie przeprawiać się na drugi brzeg.
Odcinek z Hann.Münden do Minden zajmuje nam trzy dni i to naszym zdaniem najpiękniejsza część Wezery. Myślę, że tej części rzeka zawdzięcza pierwsze miejsce na liście rowerowych szlaków długodystansowych w Niemczech.
Od Minden Wezera jest zdecydowanie szersza, szlak prowadzi przez tereny rolnicze, a krajobraz staje się mniej różnorodny. Pływają po niej barki i statki – Minden jest skrzyżowaniem wielkich szlaków wodnych, a Brema to port śródlądowy i miasto hanzeatyckie.
Zmienia się również architektura. Dominują domy z muru pruskiego, w których drewniany szkielet wypełniony jest nieotynkowaną, czerwoną cegłą, a na dachach coraz częściej pojawia się gruba strzecha. Z Minden do Cuxhaven mamy jeszcze pięć dni jazdy.
Wezera prostuje się, płynąc między wałami Często spotykaliśmy barki z Polski W dolnym biegu trasy często wiodły wzdłuż wałów Bliżej morza domy często kryje się strzechą
Z Nordenham do Bremerhaven płyniemy promem, a przeprawa za 5€ od osoby trwa ok. 10 minut. To tutaj Wezera uchodzi do Morza Wattowego.
Spieszymy na północ, ale nasze wysiłki okazują się mało skuteczne. Zaplątaliśmy się wśród kanałów, z których nie dało się wyjechać, bo nawigacja nie widziała mostów w remoncie. Dokładamy więc trochę kilometrów po parkach otaczających Bremerhaven i po drogach z płyt, zanim uda się nam wrócić na szlak przed Wermen. A tutaj trwają ostatnie przygotowania do wieczornego koncertu. Kuszą nas dźwięki standardów jazzowych, różne gatunki piwa, smażone ryby… I pewnie byśmy zostali, ale lokalny camping nie przyjmuje jednodniowych turystów. Cóż, trzeba jechać dalej!
Kolejnego dnia w intensywnym deszczu docieramy do Cuxhaven. Pada i ma padać, więc cieszą nas krótkie przerwy w opadach. Z nawigacją problem, bo ekrany mokrych telefonów słabo reagują na dotyk jeszcze bardziej mokrych palców. Przejeżdżamy przez stary port, kierując się do Kugelbake – najbardziej wysuniętego na północ punktu naszej wyprawy. Drewniana, zabytkowa budowla, która przez 300 lat pełniła funkcje nawigacyjne, stoi w miejscu symbolicznie rozgraniczającym ujścia Łaby i Wezery. Obecna konstrukcja wieży odnawianej co kilkadziesiąt lat powstała po 1945 r.
Kugelbake to w zasadzie koniec wyprawy, choć krążymy jeszcze po Cuxhaven. W Morzu Północnym nie wykąpiemy się – pada deszcz, a do tego stan wody między odpływem a przypływem. Może innym razem. Przez 18 dni przejechaliśmy wg aplikacji Strava 1423 km.
Perły i perełki nad Wezerą
Pierwszą atrakcją na trasie Wezery jest romańska bazylika przy klasztorze benedyktynów w Bursfelde. Jego historia sięga XI w. Bazylika wygląda jak dwie połączone ze sobą świątynie, z których jedna skierowana jest na wschód, a druga na zachód. Wspaniały zabytek stanowi świadectwo wielowiekowej i skomplikowanej historii tego miejsca. Obecnie mieści się tu Centrum Duchowe, proponując wiernym rekolekcje, medytacje i seminaria.
Jedziemy pograniczem dwóch landów – Nadrenii Północnej Westfalii i Dolnej Saksonii. Höxter należy do pierwszego z nich. Wjeżdżamy do niego po pokonaniu 25-procentowego podjazdu. I znów mamy piękne miasto na Szlaku Muru Pruskiego. Fotografujemy ratusz z wieżą i szachulcowe domy w centrum. Niektóre z nich, jak dom Adama i Ewy, powstały w XVI w. Zachwycamy się kolorowymi zdobieniami i rysunkami na ścianach.

Tuż za Höxter leży Cesarskie Opactwo Corvey z IX w., które chcieliśmy zobaczyć, choć niekoniecznie zwiedzać. Tu jednak na straży stoi pani w mundurku wyznaczająca nam cienką czerwoną linię i ani kroku dalej. Dobrze że dało się usiąść z boku w przyklasztornym ogródku z widokiem na kościół.
Przerwę robimy w Bodenwerder (Dolna Saksonia) – mieście barona Münchhausena. Szukamy tu śladów słynnego awanturnika, na którym Bodenwerder buduje swoją reklamę. Sama nie wiem, która z historii Münchhausena jest najbardziej nieprawdopodobna. Czy ta, kiedy sam siebie wyciągnął za włosy, zresztą od peruki, z głębokiego bagna, czy może ta, jak podczas bitwy galopował na połowie przeciętego konia nieświadomy brakującej części? Dom Münchhausena jest już zamknięty, pozostaje więc sfotografowanie kilku wizerunków barona.
Jednym z najciekawszych punktów na trasie Wezery jest Hameln. Tutaj z kolei wszędzie ocieramy się o historię Szczurołapa, Flecisty, który wyprowadził z miasta najpierw szczury, a potem 130 dzieci. Ta sięgająca XIII w. zagadkowa opowieść utrwalona m.in. przez braci Grimm jest źródłem motywów obecnych w różnych punktach Hameln. Są posągi Szczurołapa i dom, w którym się zatrzymał, są metalowe szczury między kostkami bruku i baśniowe motywy na miejscowym campingu.
Na Starym Mieście w Hameln rozkręca się akurat jakaś radosna impreza. Jej centrum stanowi Kościół Targowy św. Mikołaja – obiekt z głębokiego średniowiecza odbudowany po bombardowaniach alianckich. W kościele, który jest miejscem systematycznie odbywających się koncertów, tym razem królują tęczowe flagi, a zgromadzeni tu ludzie jednoznacznie wskazują na społeczność LGBT.
Jedziemy dalej. Ciągniemy nasze ciężkie rowery po brukowanych uliczkach Minden. Zwiedzamy Katedrę św. Gorgoniusza i św. Piotra. To gotycka świątynia, której początki sięgają epoki karolińskiej. Obok kościoła rozstawione są kolorowe kramy z wyrobami rzemieślniczymi. Nie mogę się oderwać od tego z kołowrotkiem i wełną, którą własnoręcznie uprzędła siedząca przy nim kobieta. Zachwycamy się wąskimi uliczkami i małymi, krzywymi domkami w zaułkach.
Największym miastem na naszej trasie jest Brema. Do centrum dojeżdżamy przez ciągnącą się kilometrami dzielnicę przemysłową. Wyjazd z miasta przez wielkie centra logistyczne i część portową okazał się jeszcze dłuższy. W sumie to ponad 30 km. W centrum czujemy atmosferę dużego miasta, ale ruch samochodowy w Starym Mieście jest bardzo ograniczony. Pojawia się za to mnóstwo turystów. Przed ratuszem odnajdujemy „czterech muzykantów z Bremy”, tytułowych bohaterów jednej z baśni braci Grimm. Nóżki osła lśnią wytarte od dotknięć turystów. Rozbawieni, przypominamy sobie tę baśń na ławce za miastem.
Obowiązkowym punktem na planie Bremy jest Katedra św. Piotra. Ta romańska bazylika w długim okresie swego istnienia (od VIII w.) wielokrotnie niszczona i przebudowywana, prezentuje się dziś imponująco. Katedrę wyróżnia niezwykła fasada z bogato zdobionymi wejściami, a nad nimi górują dwie wspaniałe wieże, między nimi zaś znajduje się gotycka rozeta. Krypta zachodnia to najstarsza część kościoła. W jej środku znajduje się wielka chrzcielnica z brązu z XIIIw. Mamy trochę szczęścia – zwiedzaniu katedry towarzyszą dźwięki muzyki organowej.
Nasze nocowanie
Jazda na tradycyjnych rowerach bez elektrycznego wspomagania i noclegi w namiotach na campingach to rozwiązania zdecydowanie poniżej niemieckich standardów, ale taką formułę przyjęliśmy przed laty. Ponieważ czerwcowa pogoda okazała się dla nas bardzo łaskawa, wszystkie noce spędziliśmy na campingach. Na trasach wzdłuż każdej z rzek jest ich naprawdę dużo. Ceny campingów są bardzo zróżnicowane – od 7€ do nawet 25€ (osoba + namiot + dodatkowe opłaty w Gedern na trasie Bahn-Radweg). Czasem trudno pojąć logikę tych różnic. Rozumiem – atrakcyjna lokalizacja, wysoki standard, możliwość korzystania z basenu albo kąpieliska, ale nie zawsze się to sprawdza.
Nie robiliśmy żadnych wcześniejszych rezerwacji. W połowie dnia szukaliśmy odpowiednio położonego miejsca, czasem dzwoniliśmy. Jedyny problem polega na tym, że niektóre recepcje zamykane są dość wcześnie – o 19.00, a nawet o 18.00. To uniemożliwia wieczorną jazdę, a przecież w czerwcu dni są bardzo długie, więc można by ten czas wykorzystać. Czasem ktoś z obsługi campingu gotowy był podjechać i przyjąć na nocleg, zdarzała się też zdecydowana odmowa. A nie chcieliśmy nocować na dziko.
Zdarzały się też miłe zaskoczenia. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z formułą campingu samoobsługowego. Żadnej recepcji po prostu nie ma. Trzeba wybrać sobie miejsce na namiot, toalety są otwarte, a opłatę wrzuca się do przeznaczonej na to skrzyneczki. Jest idealnie cicho i czysto, a rano pojawia się ktoś, kto wyraźnie dba o porządek. Bardzo polecamy taki camping koło Drakenburga nad Wezerą.
Niezawodna Deutsche Bahn?
Problem dojazdu postanowiliśmy rozwiązać w sposób sprawdzony – korzystając z niemieckich pociągów regionalnych, które oferują tanie bilety grupowe i wygodę w przewożeniu rowerów. Samochody zostawiliśmy więc w Słubicach i z Frankfurtu nad Odrą z dwiema przesiadkami w ciągu 9 godzin dotarliśmy do Bayreuth. Wierzyliśmy w absolutną niezawodność Deutsche Bahn.
Niestety, w drodze powrotnej z Cuxhaven do Słubic po raz pierwszy doświadczyliśmy zachwiania się tego systemu. Plan podróży z pięcioma przesiadkami załamał się już przy pierwszej z nich. Do dziś nie znamy przyczyny problemów z rozkładem jazdy. Nie wchodząc w szczegóły kolejnych etapów podróży, dość powiedzieć, że o 22.00 utknęliśmy między Hamburgiem a Stendal na małej stacji Salzwedel, a tam poczekalnia zamknięta, ławek na zewnątrz nie ma, dostępu do toalet i do wody też nie ma. Podobno ma być jakaś komunikacja zastępcza. Kiedy? Dokąd? Czy zabierze wszystkich oczekujących? A rowery z sakwami? I żadnej informacji! Żadnego kolejarza, który wiedziałby cokolwiek! W Internecie na stronie DB też nic! Ostatecznie z 8-godzinnym opóźnieniem dotarliśmy do Frankfurtu.
Dziś wspominamy tę podróż jako średnio zabawną przygodę, ale była to noc pełna wielkiego stresu – głównie przez całkowitą niepewność i bezradność. Mimo wszystko wierzę, że taki sposób podróżowania z rowerami jest najkorzystniejszą opcją i że podobna „wpadka” Deutsche Bahn nigdy się nie powtórzy.
Dodatkowe informacje
- Mapa trasy jest tutaj
- Więcej zdjęć jest w albumie „Rowerem z Bawarii nad Morze Północne – 2025”
- Korzystaliśmy z mapek w przewodnikach: „Mainradweg” – KOMPASS i „Weser-Radweg” – bikeline
- Wspomagaliśmy się aplikacją Komoot w telefonie z wgranymi plikami gpx do poszczególnych odcinków