Góry towarzyszyły nam od zawsze. Przez lata każdy wolny czas staraliśmy się spędzać, wędrując po nich. W Polsce przeszliśmy chyba wszystkie pasma górskie, wiele na Słowacji i w Czechach. W czasach studenckich chodziłem po Karpatach Rumuńskich. Nic też dziwnego, że od lat kiełkowała myśl, aby wyruszyć gdzieś dalej. Pomysł przyszedł, gdy oglądaliśmy zdjęcia Adasia z trekkingu w Pirenejach – góry rozległe, skaliste, niezbyt zatłoczone. Nasunęło się jedynie pytanie, w którą część Pirenejów powinniśmy się udać. Tutaj z pomocą przyszedł nam Piotrek Rożek, znawca tych gór, który bez wahania zarekomendował nam Andorę. Zamówiliśmy więc mapę, skorzystaliśmy również ze słynnego przewodnika Pireneje Keva Reynoldsa. Pozostały sprawy logistyczne – czyli jak tam dotrzeć. Pierwszym pomysłem był samolot do Barcelony i autobusem do Andory, jednak wziąwszy pod uwagę ograniczenia związane z lotem, koszty autobusu itp. wybraliśmy wariant samochodowy. Nie musieliśmy się ograniczać z bagażem, zapasem jedzenia, a w drodze powrotnej mogliśmy zrealizować dodatkowy plan turystyczny – Alzacja. I tak się zaczęła wyprawa „Pireneje – Andora trekking 2015”.
Wszystko gotowe i 15 sierpnia po śniadaniu ruszamy w kierunku Andory. Po 32-godzinnej podróży i przejechaniu 2200 km docieramy na miejsce. Mamy taki plan, aby zostawiać samochód przy końcu wybranej doliny i po kilku dniach trekkingu wracać do niego. Można wtedy zmienić ubranie, uzupełnić zapasy jedzenia, wymienić butlę z gazem, a przede wszystkim szybko przemieścić się w inny region górski. Koncepcja ta bardzo się sprawdziła.
Pierwsze spotkanie z Pirenejami mamy już z okien samochodu, gdy w Perpignan zjeżdżamy z autostrady i wzdłuż coraz wyższego masywu górskiego podążamy na zachód. Andora leży po iberyjskiej, południowej stronie Pirenejów, więc czeka nas wspinaczka po serpentynach na przełęcz El Pas de la Casa – 2408 m npm., jeden z najwyższych punktów na mapie drogowej Europy. W tę stronę trochę się śpieszymy, więc skracamy trasę, korzystając z płatnego tunelu Envalira. W drodze powrotnej wjedziemy na najwyższy punkt, aby jeszcze przez chwilę rozkoszować się widokami.
Pireneje – część I – wschodnie pogranicze Andory i Francji
Dzień 1. Jest późne popołudnie 16 sierpnia. Wjeżdżamy wąską drogą do końca doliny Vall d’Incles (1800 m) i tu zostawiamy samochód. Pakujemy plecaki i ruszamy, aby jeszcze przed nocą dotrzeć do Cabany de Siscaró. Cabany są to stare, kamienne, pasterskie chaty w górach, które aktualnie pełnią funkcje samoobsługowych schronów. Na mapach oznaczane są również jako „refugi”. Zazwyczaj obok jest ujęcie wody pitnej, wewnątrz są prycze, jest kominek. Taki schron to rzecz niespotykana w naszych górach, a bardzo wygodna dla wędrowców. W Pirenejach korzystaliśmy z takiego noclegu kilka razy, nie musieliśmy wtedy rozbijać namiotu. Cabana de Siscaró leży na wysokości 2145 m, więc musimy szybko podejść 350 m. Po 1,5 doby spędzonej w drodze zmęczenie daje o sobie znać. I ten pierwszy kontakt z ciężkimi plecakami.
W tej cabanie wyjątkowo spotkaliśmy sporo turystów, w kolejnych już było pusto. Odpuściliśmy sobie prycze na 3 poziomie i rozłożyliśmy materace na podłodze w pomieszczeniu, gdzie spały jeszcze dwie Niemki. Wieczór i ranek przy pięknej pogodzie i rozległych widokach.
Po śniadaniu ruszamy w drogę. I od razu nasuwają się ważne refleksje związane z Pirenejami.
Pierwsza – są to góry pełne wody. Niezliczona ilość strumieni, stawów i jezior górskich. Porównując do Karpat, daje to wyższy komfort wędrowania – nie trzeba dźwigać zapasów wody.
Druga – nie ma szlaków znakowanych jak w naszej części Europy. Niektóre ścieżki są oznaczane żółtymi kropkami, inne małymi kopczykami z kamieni. Odczuliśmy to zaraz po wyruszeniu, gdy zaczęliśmy się wspinać inną ścieżką, niż zamierzaliśmy. Więc szybko zmieniliśmy plany, a później byliśmy bardziej czujni i częściej korzystaliśmy z mapy.
Trzecia – bardzo mało turystów na szlakach.
Dzień 2. Z Cabany de Siscaró do Cabany de la Vésine.
Wspinamy się na przełęcz Portella de Siscaró (2549 m), znajdującą się na głównej grani Pirenejów.
Z niej schodzimy w dół na stronę francuską. I tak kilkukrotnie jeszcze będziemy przekraczać tę granicę. Dookoła jeziora Estany de Siscar i dalej doliną de Siscar docieramy do cabany. Tym razem jesteśmy sami, palimy w kominku, na zewnątrz zaczyna padać, więc cieszymy się, że nie spędzamy nocy w namiocie.
Dzień 3. Cabana de la Vésine – Estanys de l’Alba. Od rana mgła, wilgoć, jedyny dzień w Pirenejach bez słonecznej pogody i bez widoków. Dalej doliną de Siscar do szlaku HRP (jeden z głównych szlaków pirenejskich – zaznaczony na mapie i również nieoznakowany).
Szlakiem w górę Riu d’Argues. Drugi dzień jesteśmy w górach zupełnie sami, rzecz niespotykana u nas. Gdy na szlaku HRP nagle wyłoniło się z mgły dwóch młodych turystów, byli równie zaskoczeni jak my. Po południu pod przełęczą Coll de L’Alba zaczyna grzmieć, a jedyne dobre miejsce do rozbicia namiotu minęliśmy pół godziny wcześniej. Z konieczności znaleźliśmy mały, płaski kawałek na zakręcie ścieżki, przy samej tafli wody jeziora Estanys de l’Alba. Śledzie z jednej strony musiały być wbite już w wodzie. Zdążyliśmy przed burzą i ulewnym deszczem.
Dzień 4. Estanys d’Alba – Estanys d’Fontargent.
Po burzy nowy dzień zaczął się od pięknej, słonecznej pogody. Śniadanie, zdjęcia, zwijamy namiot i ruszamy na Coll de L’Alba (2539 m), skąd przez mały kawałek Andory i przełęcz Collada de Jucla (2442 m) schodzimy znów na stronę francuską, aby nad jeziorem L’Estagnol ustawić maszynkę i zrobić obiad.
Po drodze wpada nam pomiędzy skalne głazy osłonka do obiektywu, została tam już na zawsze. Naszym celem tego dnia jest jezioro Estanys d’Fontargent, gdzie znajdujemy ładny kawałek płaskiego miejsca na namiot. Tutaj nie jest tak pusto jak do tej pory, dookoła jeziora można zobaczyć kilka namiotów, ale nic nie zakłóca ciszy.
Dzień 5: Estanys d’Fontargent – Vall d’Incles – Canillo. Rano w cieniu długo trwa suszenie namiotu z porannej rosy. Jesteśmy na wysokości 2155 m, więc temperatura nie za wysoka, a słońce schowane za wysokimi górami. Przez przełęcz Port de Fontargent (2262 m) przechodzimy do Andory.
Docieramy do jednego z trzech schronisk w Andorze – Refugi de Jucla (2313 m), przepięknie położonego nad Estanys de Jucla. Chwila relaksu, pozwalamy sobie na szklaneczkę czerwonego wina i schodzimy w dół w dolinę Vall d’Incles do samochodu.
Naszym celem jest Canillo, przepiękne kamienne miasteczko, na szczęście wolne od wolnocłowego, handlowego ruchu. Dzień kończymy na campingu, wieczór poświęcając na spacer po mieście.
Pireneje – część II – północne pogranicze Andory i Francji.
Dzień 6: Vall de Sorteny – Estany Blau. Noc na campingu ma może i swoje zalety – prysznice, sklepy – ale jego położenie w centrum w pobliżu barów nie zapewniło nam spokojnego odpoczynku. Ruszamy w nowy region górski, po drodze zwiedzając sanktuarium w Meritxell, taką andorską Częstochowę, zdumiewające połączenie romańskich murów z nowoczesną budowlą, pełną szkła i marmuru. Samochód zostawiamy na parkingu Vall de Sorteny, na granicy parku narodowego o tej samej nazwie. Dziś zamierzamy biwakować nad Estany Blau, dużym jeziorem już po francuskiej stronie. Podchodzimy z początku w górę strumienia Riu de Rialb. Po drodze zaglądamy do kolejnej cabany na szlaku Refugi de Rialb.
Wewnątrz na łóżku znajduje się śpiwór i inne wyposażenie turysty, który dzień spędzał gdzieś na szlaku. Oczywiście bez żadnych obaw, że coś mogłoby zginąć. Wspinamy się na grań, granicę przekraczamy na przełęczy Port de Siguer (2399 m) i schodzimy nad jezioro.
W ciągu całego dnia nie spotkaliśmy żadnego turysty, nad przepięknym górskim jeziorem jesteśmy również sami. Dookoła nas skaliste szczyty z najwyższym – Pic de Thoumasset (2743 m).
Nieodparcie nasuwa się porównanie do tatrzańskich stawów i tłumów nad Morskim Okiem. Góry wydają się ciągnąć w nieskończoność, jesteśmy sami, tylko nasz pomarańczowy namiocik odbija się na tle surowej przyrody. Można nago kąpać się w górskim strumieniu.
Dzień 7: Estany Blau – Refugi de Sorteny. Przez Port de Siguer wracamy do Andory, aby przez Portella de Rialb okrążyć Pic de Besali. Na przełęczy nad naszymi głowami krąży stado sępów, ptaków raczej rzadkich w naszych górach.
Na jego południowym trawersie Pic de Besali łapie nas burza, w ostatniej chwili chowamy się w pustej oczywiście Cabanie de Besali. Pod wieczór docieramy do Refugi de Sorteny, a ponieważ okazuje się, że zaznaczona na mapie cabana została rozebrana, zostajemy na noc w schronisku – 10€ od osoby – ale warunki naprawdę komfortowe. I możemy bez problemu użyć naszej kuchenki, cała reszta turystów oprócz dwóch Niemców korzystała ze schroniskowego menu.
Dzień 8: Refugi de Sorteny – Pic de l’Estanyó – Vall de Sorteny. Tego dnia pierwszy naprawdę wysoki szczyt Pic de l’Estanyó – 2915 m. Plecaki zostawiamy w schronisku i na lekko wychodzimy w góry. Jak zwykle żadnego oznakowanego szlaku i jak zwykle nikogo na trasie. Ścieżka jest na szczęście w miarę wyraźna i mijając staw l’Estanyó, wspinamy się na zachodnią grań szczytu.
Do pokonania mamy w pionie około 1000 m, trochą mglisto, ścieżka czasem zbliża się do ostrej krawędzi grani, co robi wrażenie. Niestety ze szczytu nie było zbyt dużo widać, nie było też nikogo, kto mógłby nam zrobić zdjęcie. Ale jest przecież samowyzwalacz, no i dla uczczenia małe co nieco.
Po powrocie kawa w schronisku i schodzimy do samochodu.
Pireneje część III – pogranicze Andory, Francji i Katalonii.
Dzień 8 cd: Arinsal – Refugi del Pla de l’Estany. Zaczynamy najważniejszy etap naszej trasy „Pireneje – Andora trekking 2015”. Samochód zostawiliśmy przy drodze na peryferiach miasteczka Arinsal i ruszyliśmy w górę do Cabany del Pla de l’Estany (2050 m), znajdującej się w dużej dolinie otoczonej przez najwyższe szczyty Andory. W cabanie spotkaliśmy dwóch studentów z Barcelony, była okazja do porozmawiania. Niestety chłopaki nigdy nie słyszeli o naszych ulubionych katalońskich pisarzach – Cabre i Zafónie. Albo może i coś słyszeli, ale na pewno nie czytali.
Dzień 9: Refugi del Pla de l’Estany – Medacorba – Refugi de Comapedrosa.
Nasz ekwipunek zostawiamy w cabanie, ruszamy w górę i mijając Estanys Forcats, docieramy na przełęcz Collada dels Estanys Forcats (2743 m). Spoglądamy na cośkolwiek eksponowany Pic de Medacorba, znajdujący się na połączeniu trzech granic – Andory, Francji i Hiszpanii. Żadnej wyraźnej drogi na stromym, skalnym zboczu, wspinamy się pod sam szczyt i tam jakieś 30 m od celu ugrzęźliśmy.
Przed nami stroma ścianka, dla nas raczej nie do przejścia. Poddaliśmy się i zeszliśmy na przełęcz. Wtedy patrząc w górę zdaliśmy sobie sprawę, że powinniśmy w pewnym momencie odbić w prawo, dojść do siodełka pod szczytem i granią wejść na górę. Złość, że nie zdobyliśmy szczytu, ale też ulga, że nie podjęliśmy niepotrzebnego ryzyka.
Wracamy do cabany, bierzemy plecaki i schodzimy doliną w dół, a później ostro w górę do Refugi de Comapedrosa (2267m). Zostajemy na noc w schronisku, warunki trochę siermiężne, o ciepłej wodzie i prysznicu można tylko pomarzyć. Oczywiście sala wieloosobowa.
Dzień 10: Wielki finał – Pic de Comapedrosa (2942 m) – najwyższy szczyt Andory. Wszystko nam sprzyja, pogoda, widoki, samopoczucie. Plecaki zostają w schronisku, a my skalną ścieżką pokonujemy te 700 m, aby stanąć w pełnym słońcu na szczycie.
Wejście sympatyczne, trochę ekspozycji, ale nieprzerażających. Radość ogromna, tak wysoko jeszcze nigdy nie byliśmy.
Siedzimy długo, rozkoszując się widokami. I jakże by inaczej – jest oczywiście trochę czerwonego wina. Tak jak w Tatrach tak i tu po kilku dniach wędrówki rozpoznajemy już trochę charakterystycznych pirenejskich szczytów. Częstujemy kilkoro turystów na szczycie polskimi galaretkami i z żalem rozpoczynamy odwrót do schroniska.
Bierzemy plecaki i schodzimy w dół do samochodu.
Jadąc w stronę ostatniej z zaplanowanych dolin, mieliśmy zamiar zrobić jakieś zakupy w Andorze la Vella, lecz przeraził nas tam ten ogromny ruch. Zmykaliśmy czym prędzej, a zakupy zrobiliśmy w cichym Canillo.
Pireneje część IV – epilog.
Dzień 10 cd: Vall de Ransol – Refugi dels Coms de Jan. Ostatni wieczór w Pirenejach postanowiliśmy spędzić w kolejnej cabanie na południowych zboczach głównej grani Pirenejów. Cabana była pusta, więc mieliśmy ciszę, spokój i rozległą panoramę na całe góry Andory. O czym więcej można marzyć w taki pożegnalny wieczór. Kolacja, wino i góry.
Dzień 11: Refugi dels Coms de Jan – Vall de Ransol. Ostatnia wycieczka przed opuszczeniem Andory. Podchodzimy do jeziorka Estanys de Ransol, w pięknym słońcu pijemy ostatnie wino i zaczynamy schodzić w dolinę.
Po południu wyjeżdżamy z Andory, po drodze zakupy, tankowanie tanim andorskim paliwem i przez przełęcz El Pas de la Casa, na której podziwiamy rozległe widoki, zjeżdżamy do Francji. Kierunek Alzacja, ale to już zupełnie inna historia.
Więcej zdjęć na: Pireneje – Andora trekking 2015
Chyba czas na powtórkę!