Znowu do Niemiec? Czemu nie. Tym razem to jedna z najdłuższych spośród wyznaczonych tam tras rowerowych – Tour Brandenburg, szlak prowadzący wokół Brandenburgii i liczący oficjalnie 1111 km. My zrobiliśmy nieco więcej – 1212, bo przecież czasem trzeba nieco odbić, choćby w poszukiwaniu noclegu. Jak zawsze – nie zawiedliśmy się. Trasa zachwycająca ilością i jakością ścieżek rowerowych przebiega przez tereny różnorodne krajobrazowo – mamy tu około 3 tys. jezior i 33 tys. km dróg wodnych. Pozwala na poznanie nieznanych urokliwych miast i wsi wschodnich Niemiec, historycznie należących do nieistniejącego od blisko 35 lat NRD. To zarazem okolice raczej rzadko odwiedzane przez Polaków, mimo że organizacja podobnego wyjazdu jest wyjątkowo prosta pod względem logistycznym. Może więc ta relacja okaże się dla kogoś zachętą do rowerowego wypadu za zachodnią granicę.
Mapę wyprawy można obejrzeć tutaj.
Tuż za miedzą – blisko Odry
Naszą wyprawę rozpoczynamy w Fürstenwalde nad Sprewą, 40 km od granicy w Frankfurcie. Samochód zostawiamy na parkingu obok dworca kolejowego – będzie tu na nas czekał ponad dwa tygodnie. Tuż obok przebiega pętla Tour Brandenburg. Ruszamy na północ. Wybieramy kierunek odwrotny do wskazówek zegara – inaczej niż sugeruje przewodnik rowerowy. Odtąd niemal nieustannie towarzyszyć nam będzie charakterystyczne logo szlaku w kształcie czerwonego konturu ptaka w locie. Pierwsze kilometry pozwalają przyzwyczaić się do jazdy z sakwami. W Strausbergu sprawdzamy smak i cenę (!) niemieckiego piwa. Kilkanaście kilometrów dalej z braku campingu rozbijamy namioty w lesie. Z podobną sytuacją będziemy mieć do czynienia kilkakrotnie. Na trasie Tour Brandenburg nie zawsze można liczyć na oficjalne miejsce, by rozbić namiot, pozostaje więc las.
Wriezen to pierwsze miasto, w którego centrum zatrzymujemy się na dłużej. Znajduje się tu pochodzący z XV w. późnogotycki kościół Mariacki, zburzony pod koniec II wojny światowej i dotąd pozostawiony w stanie ruiny. Niedawno rozpoczęła się jego renowacja. Na rynku obok kościoła umieszczono pomnik-instalację pod hasłem „I ty sam możesz to zniszczyć”. Szlak prowadzi w stronę Odry, z Bad Freinwalde do Osinowa jest zaledwie 10 km, przekraczamy więc granicę, by zjeść obfity obiad za złotówki i zrobić drobne zakupy. Chwila odpoczynku nad Odrą, rzut okiem na śnięte ryby po ekologicznej katastrofie, a potem ruszamy zdecydowanie na zachód. Tutaj dotarliśmy do trasy rowerowej Nysa – Odra, którą podążaliśmy w ubiegłym roku.
Niewątpliwie atrakcją dnia jest gigantyczna śluza windowa w Niederfinow – podnośnik dla statków na kanale Odra-Hawela. Cała konstrukcja ma 60 m wysokości i pozwala na to, by podnieść statki w basenie śluzy razem z basenem na wysokość 36 m, bo tyle wynosi różnica poziomów tej drogi wodnej. Właściwie takie podnośnie są dwie: stara z 1934 roku i nowa, w fazie prób, jeszcze nieoddana oficjalnie do użytku. Akurat trafiliśmy na taką próbę. Obserwowaliśmy ją z ogromnym zainteresowaniem i podziwem. Jeszcze jedną niespodzianką, choć zupełnie innego rodzaju, okazał się znaleziony po 105 kilometrach jazdy nocleg. To camping o osobliwym jak na niemieckie standardy poziomie – położony po wschodniej stronie malowniczego jeziora Werbelinsee oferował toalety-sławojki i kąpiel w jeziorze zamiast prysznica. Poza tym świetnie.
Przez pojezierze, czyli niemieckie „Mazury”
Szlak prowadzi przez rozległe lasy, w których ukryte są liczne jeziora. Asfaltowa ścieżka dla rowerów poprowadzona jest w głębi lasu, zupełnie niezależnie od dróg publicznych. Czasem rowerówka biegnie w pobliżu pasa bruku, którym z rzadka przejeżdżają samochody. Jedyny problem to korzenie, które wybrzuszają asfalt, nie zgadzając się na tę ingerencję w środku lasu. Niewielki Templin wita nas brukowanymi uliczkami i urokliwym centrum z domami z pruskiego muru. Podziwiamy pozostałości średniowiecznych wież i murów obronnych. Robimy przerwę na kawę i „słodkie” w jednej z piekarni-cukierni, bo jak nazwać tradycyjną niemiecką Bäckerei. Przez lasy zmierzamy do Lychen, jednego z najmniejszych miast na naszej trasie, leżącego u zbiegu sześciu jezior. Przydałoby się zostać tu na dłużej i oddać wakacyjnemu lenistwu. Wszędzie lasy i woda – jeziora, kanały, przesmyki. Zamiast tego przejeżdżamy przez Fürstenberg, a potem w poszukiwaniu campingu odbijamy od szlaku. Gospodyni campingu w Altglobsow, patrząc na nas, natychmiast oferuje pyszne, chłodne piwo.
W Rheinsbergu trafiamy do okazałej posiadłości – XVIII-wiecznego pałacu, który służył m.in. jako rezydencja Fryderyka II. Park rozciąga się malowniczo nad jeziorem Grienericksee. Na trasie Tour Brandenburg takich miejsc jest zdecydowanie mniej niż nad Renem czy Łabą. Mamy okazję do spaceru, bo po alejkach parkowych jeździć rowerem nie wypada.
Miejsce do odpoczynku znajdujemy nad jeziorem w Flecken Zechlin, ostatnim na naszym szlaku jezior. Liczyliśmy na jakiś obiad, ostatecznie udało się usiąść przy piwie na dość klimatycznym ganku jakiegoś hangaru czy wypożyczalni łodzi. Zamiast obiadu ostatnie zapasy kabanosów z Polski. W tych okolicach nasza trasa sięga najbardziej na północ, do granicy Meklemburgii. Jednym z najpiękniejszych miast w tej części Brandenburgii okazuje się Wittstock. Gotycki, ceglany kościół Mariacki z charakterystyczną dla tego regionu frontową ścianą, ozdobny ratusz odbudowany w stylu gotyckim, mury obronne z ostatnią z trzech bram i kolorowy rynek tworzą niepowtarzalny klimat miasta. W Wittstock znajduje się też jeden z wielu cmentarzy żołnierzy Armii Czerwonej z 1945 r., nad którymi do dziś ktoś czuwa, dbając o czystość i porządek. Ponieważ z campingami znowu krucho, to szukamy noclegu w lesie. Wieczór jest ciepły i przyjemny, w oddali huczy autostrada.
Krajobraz wyraźnie się zmienił. Zamiast lasów rozległe pola kukurydzy i wyschniętych słoneczników, pagórków zdecydowanie mniej, trasa nieco nużąca. Atrakcją jest surowy kościół św. Mikołaja w Pritzwalk, którego wnętrze mogliśmy podziwiać dzięki pastorowi prowadzącemu zajęcia z grupą młodzieży. Sytuacja była dość wyjątkowa, bo zdecydowana większość kościołów w Niemczech jest po prostu zamknięta. Do kolejnego, św. Jakuba w Perleberg, też zresztą udało się nam wejść. Podziwiamy historyczne centrum tego hanzeatyckiego miasta, które zachowało swój charakter, unikając zniszczeń podczas wojny. Robimy zdjęcia przed datowanym na XVI w. pomnikiem Rolanda, choć do dziś nie udało się nam ustalić, co to za postać (to nie bohater Pieśni o Rolandzie). Mijamy kolejne miejscowości, spiesząc nad Łabę. Bardzo potrzeba nam odmiany.
Wzdłuż Łaby – zachodnia strona Brandenburgii
Z Lenzen do Łaby, wzdłuż której prowadzi znany nam z wyprawy w 2018 r. szlak Elbenradweg, dosłownie rzut beretem. Wita nas bar w zatoczce nad Łabą – jest odrobina cienia i chłodne piwo na upalne popołudnie. Gorzej z noclegiem. W Cumlosen za radą kogoś miejscowego znajdujemy pole biwakowe, zaznaczone zresztą na mapie. Nad niewielkim stawem znajduje się wiata, są stoły i kosze na śmieci, jest przystrzyżona trawa, a do tego naprawdę czysty toy-toy (w dodatku rano przyjechały odpowiednie służby, by go posprzątać). Brakuje tylko prądu i bieżącej wody, ale to darmowe miejsce. Stąd do Wittenbergii (tej północnej) bardzo blisko, zatrzymujemy się więc na przedpołudniową kawę.
Jazda wzdłuż Łaby to prawdziwa przyjemność. Wprawdzie na ścieżce prowadzącej szczytem wału przeciwpowodziowego jest się wystawionym na wiatr, który jak zawsze wieje w oczy, ale nic nie odbiera przyjemności rowerowania. Rozległe widoki na rzekę płynącą szeroką doliną, zakola i zatoczki starorzeczy, mnóstwo ptaków, stada owiec i sakwiarze jadący w obu kierunkach. Przed nami Havelberg, należące do Saksonii pięknie położone hanzeatyckie miasto u zbiegu Haweli i Łaby, tutaj połączonych kanałem. Nad miastem góruje wybudowana w XII w. katedra Najświętszej Marii Panny. Mozolnie wspinamy się rowerami na wzgórze katedralne, a przed nami roztacza się widok starego centrum na wyspie i rozległa panorama.
Brandenburskie warianty
Tour Brandenburg w Havelbergu odbija od Łaby, zmieniając kierunek na południowo-wschodni i podążając wzdłuż Haweli. Tej trasy będziemy się trzymać aż do Brandenburga. Nocujemy na campingu w Hohennauen nad samym jeziorem kuszącym kąpielą. W końcu sierpnia jest już tu wyraźnie po sezonie, podobnie jak na innych campingach. Niemcy robią porządki w swoich kamperach, namiotów w zasadzie nie ma. A w naszym awaria – po kilku latach eksploatacji rozkleiły się foliowe szybki, tymczasem prognozy straszą deszczem. „Taśma na gada” w tej sytuacji okazuje się niezastąpiona.
Przed nami kolejne miasta dotąd nieznane nawet z nazwy. Rathenow zasłynął przede wszystkim jako kolebka „optyki”. To tutaj na przełomie XVIII i XIX w. rozpoczęto seryjną produkcję soczewek do okularów. Na placu kościelnym podziwiamy zachowane od XVI w. domy o konstrukcji szachulcowej. Docieramy do Brandenburga, miasta o bardzo bogatej historii. W jego zwiedzaniu przeszkodziła nam niestety potężna ulewa. Nie odnajdujemy też zaznaczonego na mapie campingu. Patrzymy za to z podziwem na ilość kanałów przecinających miasto. Pozostaje obiecać sobie, że tu jeszcze wrócimy i ruszyć w poszukiwaniu miejsca na namiot. Tutaj też zmieniamy trasę – kierujemy się na Poczdam, rezygnując z fragmentu Tour Brandenburg. Na campingu w Klein Kreuz położonym nad kanałem Haweli cicho jak wszędzie. Przy brzegu cumują dziesiątki łodzi, a obok przepływają wielkie barki, m.in. z Polski.
Kierujemy się bezpośrednio na Poczdam, korzystając z sieci ścieżek rowerowych. Najpierw odwiedzamy pałac Cecilienhof, miejsce wyjątkowo piękne i ważne z historycznego punktu widzenia. W tym pałacu zbudowanym przez Hohenzollernów na początku XX w., na przełomie lipca i sierpnia 1945 podczas Konferencji Poczdamskiej spotkali się Stalin, Churchill i Truman. Obowiązkowo oglądamy również pałac Sanssouci, robimy rowerowy, oczywiście pieszy spacer po parku wypełnionym tłumami ludzi. Sprzyja temu pogodna niedziela. Rezygnujemy jednak z wjazdu do centrum Poczdamu, by „wykręcić” swoje kilometry. Wracamy na szlak Tour Brandenburg przez Brück, kawałek dalej szukamy noclegu i znów wybieramy las, o ile słowo „wybieramy” przy braku campingu może być odpowiednie.
Kilometrów na liczniku przybywa. W Bad Belzig przy kawie i cieście podejmujemy decyzję o kolejnej zmianie – kierujemy się na Wittenbergę, tę od Marcina Lutra. Po drodze sporo szutrów, a przy drodze doskonałe śliwki i dorodne jabłka. Wittenbergę poznaliśmy podczas przejazdu Elbe Radweg, ale Kaczor nigdy tu nie był. Namioty rozbijamy w doskonałej i taniej marinie, a całe popołudnie mamy na spacer po mieście. Niestety, o tej porze ważne historyczne miejsca są już zamknięte. Zwiedzanie miasta utrudnia też jakaś manifestacja. Rynek jest przez policję całkowicie wyłączony. Przed barem, w którym próbowaliśmy coś zjeść, niepostrzeżenie pojawił się jakiś bezpański plecak, wzbudzając coraz większe zainteresowanie i niepokój. Byliśmy na pierwszej linii ognia. Policja zamknęła ulicę, a my musieliśmy opuścić bar.
Z Wittenbergii znów wracamy na szlak wokół Brandenburgii. Jüterbog leżący na Szlaku Gotyku Ceglanego okazuje się miejscem o bardzo bogatej historii. To drugie najstarsze miasto Brandenburgii. Zabytkowe centrum, wieże, mury obronne i trzy okazałe kościoły świadczą o tym, że było średniowieczną metropolią i centrum handlu. Odegrało ważną rolę podczas rodzącej się reformacji, znajdując tu ważnych przeciwników i zwolenników przemian. Ponad dwieście lat później atakiem na Jüterbog dokonanym przez Fryderyka II rozpoczęła się wojna siedmioletnia. Przy wyjeździe z miasta straszą opustoszałe, ceglane budynki zajmowane przez wojska radzieckie. Jüterbog było siedzibą dowództwa jednej z armii, a w pobliskich lasach ciągle znajdują się tablice ostrzegające przed pozostałościami po sowieckim wojsku. Mimo to decydujemy się na kolejny nocleg na dziko w lesie.
Wzdłuż Czarnej Elstery
Przed Herzbergiem Tour Brandenburg dociera do Schwarze Elster. Po pierwsze Elstera i Czarna Elstera to dwie różne rzeki, po drugie Poniatowski utonął pod Lipskiem w tej pierwszej, nasza jest rzeką niewielką i płynie bardzo leniwie. Za to asfaltowa ścieżka wzdłuż wału jest wygodna jak zawsze. Jedziemy nią ponad 25 km do Bad Liebenwerda. Niedaleko, nad jeziorem w Zeischa zatrzymujemy się na campingu. Jezioro piękne, ale miejsce na namioty rozczarowuje – jest drogo, mało kameralnie, piasek zamiast trawy, kuchnia, po której biegają myszy…
Wielką atrakcją naszego szlaku są małe, nieznane miejsca, na które trafiamy po drodze. Jednym z nich jest Saathian, niewielka wieś wzmiankowana już w XII wieku. Po średniowiecznym zamku nie ma śladu, jest za to piękny szachulcowy kościół z początku XVII w. Dzięki życzliwości pani z sąsiedztwa udaje się nam wejść do środka. Pod koniec XX w. podczas renowacji świątyni na drewnianych panelach bocznych odkryto stare malowidła przedstawiające sceny starotestamentowe. W kościele regularnie odbywają się kameralne koncerty.
Na liczniku Kaczora wyświetla się 1000 km! Czekaliśmy na ten moment bardzo niecierpliwie. Taką okazję trzeba uczcić symbolicznym łykiem ziołowego specyfiku.
Tour Brandenburg odbija od Elstery, aby w okolicach Ortrand osiągnąć południową granicę pętli – stąd trzeba się kierować zdecydowanie na północny wschód. W Hosenie przed jeziorami otaczającymi Senftenberg znajdujemy maleńki camping na uboczu. Właściwie to miejsce na parę namiotów obok lokalnego baru. Jesteśmy tu zupełnie sami, tylko w budynku obok śpi właściciel. I nie ma ani jednego kampera.
Łużyce i Sprewa
Wjeżdżamy na Dolne Łużyce. To z pewnością inny i bardzo ciekawy odcinek całego szlaku. Do końca zostało nam jeszcze sporo kilometrów i niecałe trzy dni. Za mało, by dokładnie spenetrować ten rejon. Zresztą, nie taka jest formuła wyjazdu. A tutaj wszystko jest nieco inne. Po pierwsze nazwy – na drogowskazach i tablicach informacyjnych oprócz nazw niemieckich pojawiają się też określenia w języku łużyckim, którym posługuje się lokalna ludność. Po drugie rejon ze Sprewą płynącą w kierunku Berlina zdumiewa ilością kanałów i sztucznych jezior, teren jest słabo zaludniony, z przewagą lasów nad polami uprawnymi. Spreewald miał być dla nas jak wisienka na torcie.
Jedziemy w stronę Cottbus, stolicy Łużyc. Mijamy Spremberg. Trasa prowadzi wzdłuż Sprewy i utworzonego na niej jeziora Spremberg, a dalej przez lasy przypominające rozległy park z alejkami i spiętrzeniami na rzece. Przed Cottbus zatrzymujemy się w miejscu przeznaczonym dla miłośników jazdy konnej, kajakarstwa i turystyki rowerowej. Czeskie piwo Postrzyżyńskie nawiązujące swoją nazwą do postaci Hrabala smakuje wybornie. Rowerowy spacer po Cottbus to prawdziwa przyjemność. Stary rynek, niezbyt zresztą rozległy, raczej kameralny i swojski, wypełniają kolorowe kamieniczki, pełno tu ludzi pod parasolami kawiarń i restauracji. Blisko stąd do kościoła św. Mikołaja i średniowiecznej wieży zegarowej, podziwiamy budynek starej elektrowni i młyna wodnego z XIX w. Tylko campingu znów nie ma. W nocy w lesie szczekają sarny.
Do Peitz dostajemy się przez wielką groblę przecinającą Teichland – Krainę Stawów. W pobliżu widać chłodnie elektrowni Jänschwalde. Niespiesznie obchodzimy centrum Peitz, fotografując neogotycki kościół i wieżę pozostałą po twierdzy z XVI w. Ogromne wrażenie robi na nas teren gigantycznego wrzosowiska za Pinnow. „Leben auf sand” czyli życie na piasku to rezerwat o niezwykłym uroku. Rozległe wrzosy, odcinające się od nich białe brzozy i tak po horyzont. Dla kontrastu kilkanaście kilometrów dalej tereny bagienne, ponure, mroczne, niedostępne… Przecina je wygodna, równa ścieżka rowerowa – bez tłumów turystów. I żaden z rejonów nie wywołał uczucia tak wielkiego niedosytu jak właśnie Spreewald.
Trudno odepchnąć myśl, że zbliżamy się do końca pętli Tour Brandenburg. Po raz pierwszy widzimy drogowskaz do Fürstenwalde – od mety pozostało tylko 35 km. Jeszcze Beeskow z jego średniowiecznymi murami, wąskimi uliczkami i stareńkim, XV-wiecznym domem z muru pruskiego, ponoć najstarszym w całej Brandenburgii… Potem ostatni nocleg – na polu biwakowym w Neubrück nad brzegiem Sprewy, ostatnia kąpiel i ostatnia kawa w Fürstenwalde. Na dworcowym parkingu czeka od dwóch tygodni samochód. I jak wielokrotnie wcześniej, tak i teraz pozostaje myśl, że do wielu miejsc trzeba wrócić. Tylko tym razem to postanowienie jest jakby silniejsze.
Podsumowanie:
- Więcej zdjęć z wyprawy Tour Brandenburg 2022 można znaleźć tutaj.
- Na wyprawie korzystaliśmy z nawigacji Komoot ze ściągniętym wcześniej plikiem GPX ze śladem dla całej trasy. Komoot był bardzo pomocny w tej plątaninie szlaków rowerowych, gdzie trudno było wybrać ten właściwy, oznaczony słabo rzucającym się w oczy kwadratowym znaczkiem.
- Jak zwykle bardzo pomocny szczególnie przy planowaniu noclegów był typowy niemiecki przewodnik Radferweg Tour Brandenburg z zestawem kilkudziesięciu mapek w skali 1:75000. Niestety, był dostępny tylko w wersji niemieckiej.
- Aby się lepiej orientować w tej gęstej sieci ścieżek, korzystaliśmy też z darmowej promocyjnej mapy „cycling map Brandenburg”
- W wielu miejscach brakowało campingów, więc noclegi w namiotach w lesie były dla nas koniecznością. Oczywiście jest jeszcze opcja typu pensjonaty, schroniska młodzieżowe, ale tego nie braliśmy pod uwagę.
- W porównaniu z innymi niemieckimi szlakami mało jest ogródków piwnych, tanich przydrożnych barów z kiełbaskami itp.
- Na szlaku nie było tłoku, z rzadka mijaliśmy innych sakwiarzy. Być może powodem był koniec sezonu. Tereny te charakteryzują się niską gęstością zaludnienia, co niewątpliwie było dla nas zaletą.