Kajakami przez Kanion Dniestru czyli z wiosłami na Ukrainę

Dniestr bez wirów i porohów

 Kiedy pływa się kajakiem 26 lat, a przy tym przyjmuje założenie, że wakacyjny spływ powinien być odkrywaniem nowej rzeki lub wodnego szlaku, coraz trudniej o pomysły, zaś te, które się pojawiają, zaskakują nas samych. Po ubiegłorocznym spływie opisanym w artykule „Powrót na Litwę. Kiewna, Żejmiana i Wilia” -„Wiosło” 1/2017, również te wakacje zaczęliśmy układać z myślą o wyjeździe za wschodnią granicę. Najpierw miała to być Białoruś, ale negatywne opinie firm organizujących spływy dotyczące problemów związanych z przekraczaniem granicy skutecznie nas od tego pomysłu odwiodły. Z uwagą zaczęliśmy więc przyglądać się Ukrainie. Popłynąć Dniestrem! Ta myśl wydała się zaskakująca i elektryzująca. W rzekach takich jak Niemen czy Dniestr tkwi pewna magia utrwalona przez historię i literaturę. Pociągała nas też perspektywa rzeki całkowicie odmiennej od tych, którymi pływaliśmy dotąd, tym bardziej że wybraliśmy najbardziej atrakcyjny, położony w głębokim jarze odcinek rzeki. Czyli kajakami przez Kanion Dniestru.

  

Pierwszy Kontakt z Dniestrem

Organizacja spływu kajakowego na Ukrainie to nie jest zadanie proste. Polskie firmy turystyczne, które oferowały pomoc w organizacji spływów, odmówiły nam dość kategorycznie, podkreślając, że sytuacja na granicy polsko-ukraińskiej ze względu na gigantyczne kolejki i warunki odprawy celnej jest nie do zaakceptowania. Na Ukrainie wypożyczalni kajaków prawie nie ma, a znalezienie tych nielicznych poprzez wyszukiwarki internetowe wydaje się prawie niemożliwe, być może za sprawą cyrylicy, którą trzeba by się posługiwać. Rozważaliśmy możliwość zabrania sprzętu na dachach własnych samochodów, ale z Wielkopolski to prawdziwa wyprawa, ponadto zniechęcały nas do tego pomysłu informacje o katastrofalnej jakości dróg za wschodnią granicą. Pomógł dobry stary znajomy, który od lat wędruje po górach Ukrainy. Dzięki niemu udało się nam zdobyć kontakt z lokalną firmą turystyczną „Ture” mającą w swojej bogatej ofercie m.in. spływy kajakowe na Dniestrze i prowadzącą w związku ze swą działalnością dwa kempingi: Biały Bizon w Łuce na Dniestrze i Biały Słoń w Karpatach. Firma zapewnia kompleksową obsługę spływów kajakowych – sprzęt, biwaki, transport, wyżywienie, opiekę instruktorską, a do tego wycieczki krajoznawcze po okolicznych atrakcjach turystycznych, my jednak decydujemy się wyłącznie na wypożyczenie kanadyjek i kajaków oraz transport na punkt startu i powrót do Łuki. Nasza relacja ze spływu „Kajakami przez Kanion Dniestru” ukazała się drukiem w artykule „Dniestr bez wirów i porohów” w nr 3/2017 „Wiosła„.

Radość wiosłowania

  Z całego Dniestru liczącego 1352 km długości (drugiej po Dnieprze rzeki Ukrainy) wybieramy odcinek uznawany za szczególnie atrakcyjny. To jar Dniestru przecinającego Wyżynę Podolską, malowniczy, liczący 140 km odcinek między Niżniowem a Zaleszczykami. Punktem centralnym całego wyjazdu jest dla nas Biały Bizon, do którego docieramy samochodami. Kemping jest świetnie zorganizowany – z drewnianymi domkami, miejscem na namioty, czystymi toaletami i zawsze ciepłą wodą pod prysznicem. Jest też jadalnia oferująca posiłki dla turystów i dostęp do kuchni oraz Wi-Fi, co przy bardzo wysokich cenach połączeń telefonicznych na Ukrainie jest dla nas prawdziwym dobrodziejstwem. Ponieważ kemping znajduje się dokładnie w połowie naszego spływu, możemy część rzeczy zostawić w samochodach i przede wszystkim umyć się porządnie po trzech dniach pływania. Tutaj spędzamy pierwszy wieczór przy ognisku i przy wspólnej lekturze książki Arkadego Fiedlera Przez wiry i porohy Dniestru. Reportaż jest zapisem wyprawy sprzed blisko stu laty, jaką Fiedler odbył z grupą przyjaciół, pokonując dwiema łodziami Dniestr od Sambora do Zaleszczyk. Mamy więc wspólny odcinek i możliwość skonfrontowania swoich doświadczeń. Bawi nas dramatyczna relacja Fiedlera, ale starannie „dozowana” będzie nam towarzyszyć do ostatniego dnia spływu.

  Busami przejeżdżamy z Białego Bizona do Niżniowa – na początek spływu. Po bardzo długiej podróży, wielu godzinach spędzonych na granicy i przejeździe wyboistą drogą na punkt startu jesteśmy tak spragnieni rzeki, że rezygnujemy ze spaceru po Niżniowie i obejrzenia zabytkowych cerkwi. Pierwsze pakowanie bagaży do kanadyjek na plaży przy moście w 30-stopniowym upale budzi jedyne marzenie – znaleźć się na rzece w ciszy przerywanej szumem wody.

Łodzie pychówki zastępują mosty

  Ruszamy w 16 osób – 5 kanadyjek i 2 kajaki. Dniestr jest szeroki i płytki, a jego nurt spokojny choć silny. Woda wprawdzie, jak w rzece tych rozmiarów, niezbyt czysta, za to przyjemnie ciepła. Korzystamy z każdej okazji, by się w niej zanurzyć i ukryć przed skwarem. Krajobrazy zachwycające – po obu stronach rzeki ciągną się wysokie, porośnięte lasami wzgórza, między którymi majestatycznie meandruje Dniestr. Gdzieniegdzie wśród drzew jaśnieją skały wapienne. W wodzie brodzą czaple i bociany, zdecydowanie mniej płochliwe. Wsi prawie nie widać, tylko wysoko na wzgórzach błyszczą się złociste banie cerkiewek.

  W Polsce na podobnej rzece mijalibyśmy wiele spływów kajakowych, tutaj jest w zasadzie pusto. Kajakami nie pływa nikt. Drugiego dnia spotkaliśmy sześcioosobową grupę ze Szczecina, poza tym mijaliśmy wyłącznie trawy i katamarany, często domorosłego pomysłu, załadowane ogromną ilością bagaży z pasażerami pławiącymi się radośnie w rzece. Płynąc bardzo leniwie z nurtem rzeki, patrzyli na nas nie bez zdziwienia i pytali, dokąd się tak spieszymy.

  Miejsc do rozbicia obozowiska wszędzie mnóstwo, a brzegi łagodne. Zatrzymujemy się w pobliżu wsi Odaje naprzeciw Horyhladów, niedaleko ludzkich siedzib, by łatwo zaopatrzyć się w wodę. Tuż obok pasą się krowy i stada gęsi, które wieczorem kobiety zaganiają do zagrody. Niestety w pobliżu wsi są też psy, które nocą dobierają się skutecznie do naszych zapasów. Widać wiedzą, co dobre, bo wyciągnęły z przedsionka namiotu cały pyszny domowy pasztet.

W porannym deszczu

  Poranny deszcz nie odbiera nam zapału do wiosłowania, jest w miarę ciepło i malowniczo. Z rzeki podziwiamy pieczary widoczne na urwistych zboczach. Jest ich tu ponoć wiele, ale nam udaje się wypatrzeć kilka. Całą gromadą w hałaśliwym gwarze wpadamy do sklepu w Koropcu, by skorzystać z bogatej oferty sympatycznie tanich, ale za to dobrze rozgrzewających trunków. Jest też gorąca kawa z ekspresu (potem przekonamy się, że kawę można zamówić w każdym wiejskim sklepie) i otwarte Wi-Fi. Ponoć w Koropcu spędził kilka tygodni Juliusz Kossak, szkicując konie z miejscowej stadniny. Śladów Kossaka nie znaleźliśmy, koni też nie za wiele, ale udało nam się wejść do cerkwi (zdecydowana większość to obiekty zamknięte).

Czarny bocian nie jest tu niczym wyjątkowym

  Dalsze kilka kilometrów to walka z wiatrem, który wieje nam prosto w twarz, czasem próbując wyrwać wiosła z rąk. Docieramy do wsi Dolina i tu zaskakuje nas przygotowane pole biwakowe. Jest przystrzyżona trawa, są kosze na śmieci i drewniana sławojka z widokiem na Dniestr. O dziwo, 200 metrów dalej jest drugie, podobne, jeśli nie jeszcze ładniejsze, ale namioty już są rozbite. Wieczorem i rano spacerujemy po wsi, bardzo urokliwej, czystej i zadbanej. Fotografujemy się na tle pełnego ekspresji pomnika upamiętniającego bohaterów Armii Czerwonej, obok którego znajduje się tablica ku czci żołnierzy UPA poległych w burzliwych czasach władzy stalinowskiej, do roku 1956. Takich akcentów tu, na Ukrainie, jest bardzo wiele. W sklepie na półce stoi piwo „Bandirowskie”. Cóż, dla Ukraińców UPA to oddziały bohatersko walczące o państwowość Ukrainy, podczas gdy nam kojarzą się przede wszystkim ze zbrodnią ludobójstwa, która do dziś nie doczekała się właściwej oficjalnej oceny. Ale w rozmowach z miejscowymi tego tematu nie podejmujemy. Zresztą okazuje się, że mieszkańcy Ukrainy są wobec nas bardzo życzliwi i otwarci. Nigdzie nie spotkaliśmy się z jakimkolwiek przejawem wrogości czy choćby niechęci.

Pomnik bohaterów Armii Czerwonej w Dolinie
Tablica ku czci żołnierzy UPA

 Za Doliną czekają nas szczególne atrakcje krajoznawcze. Pierwszą jest Kaskada Woziłowskich Wodospadów, składająca się z siedmiu progów na niewielkim dopływie w Woziłowie. Spotyka nas tu jednak rozczarowanie. Może wiosną przy wyższym stanie wody byłoby lepiej. Teraz wodospad mizernie ciurka, a wokół zalega mnóstwo śmieci naniesionych przez wodę. Za to „Dziewczęce Łzy” (Diwoczi Slozy) robią na nas ogromne wrażenie. To wodospad o osobliwym charakterze. Tutaj woda z lokalnych wywierzysk spływa kroplami po mchach i torfowisku, tworząc wodną zasłonę. Zupełnie mokrzy, bawiąc się jak dzieci, przechodzimy ścieżką wiodącą pod wodospad. Podobnego cudeńka nigdy nie widzieliśmy, a obraz jest niezwykle malowniczy. Jeszcze parę kilometrów i docieramy na nasz kemping w Łuce. Rozbijamy namioty i korzystamy z atrakcji Białego Bizona. Odwiedzamy zaprzyjaźnione już sklepy w Łuce. Wreszcie zapoznajemy się też z historią tego miejsca. To tutaj w 1673 roku podczas wyprawy chocimskiej przez rzekę przeprawiał się Jan III Sobieski i niestety aż dwukrotnie znalazł się w wodzie – raz, kiedy potknął się schodząc z promu i drugi raz, kiedy spadł z konia.

Diwoczi slozy
Inne atrakcje spływu kajakami przez Kanion Dniestru

  Za nami połowa zaplanowanego odcinka Dniestru. Tymczasem upały wróciły na dobre, a na rzece tak szerokiej o odrobinie cienia nie ma co marzyć. Zatrzymujemy się tuż przed Rakowcem, aby obejrzeć pozostałości zamku z XVII wieku. Zamek nie miał szczęścia – oblegany po raz pierwszy już w trakcie budowy, wielokrotnie atakowany, został ostatecznie zburzony podczas konfederacji barskiej. Wspinamy się wyżej, by ze wzgórza podziwiać rozległą panoramę Dniestru. To właśnie na tym odcinku od Woziłowa do Uniża Dniestr zatacza pętlę, która ma długość ok. 20 km, ale odległość między dwoma zbliżającymi się do siebie odcinkami rzeki wynosi zaledwie kilometr. Przemierzamy cały Rakowiec, by dotrzeć do sklepu. Okazuje się, że daliśmy się zwieść reklamie kempingu w Rakowcu, który informował m.in. o sklepie, a zdecydowanie bliżej mieliśmy od ruin zamku po przeciwnej stronie wsi. Na kempingu jest bar, ale zupa rybna, którą oferuje kuchnia, będzie później, Kiedy później? Trudno powiedzieć. Już prawie (!) jest, tyle że my właśnie odpływamy.

Ze wzgórza zamkowego w Rakowcu

  Cały dzień schodzi nam na mozolnym wiosłowaniu pod wiatr. Nasze tempo okazuje się niewiele szybsze od mijanych tratw i katamaranów, które, jak nam się wydaje, posuwają się powoli z prądem, pilnując tylko głównego nurtu. Wreszcie zatrzymujemy się u podnóża Czerwonej Góry niedaleko ujścia rzeki Strypy, w pobliżu wsi Beremiany (miejsce urodzin Kornela Ujejskiego, jednego z krajowych poetów romantycznych). Trafiamy na miejsce przysposobione na biwak – jest nieco zdezelowany stół, miejsce na ognisko i dawno nieopróżniany śmietnik. Za to natura okazuje się nad wyraz hojna. Najpierw pełnia księżyca nad Dniestrem, a rano mgły wypełniające dolinę rzeki, choć nie zobaczą ich ci, którzy lubią trochę dłużej pospać. Nie czekając na śniadanie, wchodzimy na Czerwoną Górę, a tam jeden z tych widoków „nie do opisania”. Pas mgieł przysłania rzekę, ale okoliczne wzgórza oświetlone są przez poranne słońce. Chciałoby się powiedzieć: „Chwilo, trwaj!”. Czekamy, aż mgły uniosą się i odsłonią rzekę, którą płyną już pierwsze tratwy.

Poranne mgły nad Dniestrem
Z Czerwonej Góry
Z Czerwonej Góry, teraz naprawdę czujemy, że płyniemy kajakami przez kanion Dniestru

Wyruszamy leniwie i jest jak dotąd – upał, gorący wiatr w twarz i woda, w której szukamy chwili ochłody. A rzeka wydaje się coraz piękniejsza.

  Zatrzymujemy się w Uścieczku, dużej wsi przedstawianej w przewodnikach wyjątkowo barwnie. Tuż przed nią mijamy pozostałości mostu zburzonego 17 września 1939 roku przez polską armię broniącą przed Sowietami wycofującego się do Rumunii naczelnego dowództwa i rządu Rzeczypospolitej. Tutaj też w 1944 r. ukraińscy nacjonaliści wymordowali 110 Polaków. Dziś Uścieczko nie przypomina miejscowości letniskowej, jest zaniedbane i wyludnione. Z rozmów z miejscowymi wynika, że kto mógł, wyjechał do pracy do Polski. To zresztą cecha wielu okolicznych miejscowości.

Wypływamy leniwie…
A nad nami…

 Kilka kilometrów na północ od Uścieczka w dolinie rzeki Dżuryn znajdują się ruiny Czerwonogrodu i najwyższy na Podolu wodospad – 16-metrowy, spływający szerokimi kaskadami. Za daleko, by dostać się tam podczas postoju, ale dojechaliśmy do niego w drodze powrotnej z Zaleszczyk. Wodospad wygląda nadzwyczaj malowniczo, a że ciepła woda zachęca do zabawy, więc wiele osób, wspinając się na jego poszczególne piętra, korzysta z tej atrakcji. Cóż, nie byliśmy gorsi.

  Nocleg znajdujemy na rozległej łące przed Horodnicą, naprzeciw wsi o wdzięcznej nazwie Iwanie Złote. I chyba czujemy już bliski koniec wyprawy, bo trudno odejść od ogniska, siedzimy długo przy gitarze i „turystycznych pieśniach starych”. Oczywiście jest z nami Arkady Fiedler.

Z Arkadym Fiedlerem

  Na ostatni dzień pozostało już tylko kilkanaście kilometrów. Mijamy urwiste brzegi, których wysokość sięga 150 metrów. Z góry spływają strumyczki wody, tworząc miniaturowe wodospady. Jest tak urokliwie, że odkładamy wiosła – jeszcze raz „tratwa”. Tutaj, na rzece czytamy ostatni już fragment relacji Arkadego Fiedlera. Wieje tak, jakby wiatr chciał nas zatrzymać na trochę dłużej. Zbliżamy się do Zaleszczyk – końca naszej wyprawy. 35-stopniowy upał nie sprzyja zwiedzaniu. Zaleszczyki podobnie jak inne miasta są zaniedbane, kościół i cerkiew zamknięte, szukamy więc miejsca, gdzie w klimatyzowanym pomieszczeniu można zjeść coś lokalnego. Wprawdzie czekać trzeba długo, ale za to małe zapiekane pierożki z mięsem z królika (podanym oddzielnie) to prawdziwa rewelacja. A przy tym cena też sympatyczna – dwie porcje z piwem i napiwkiem to 120 hrywien.

Zachody też piękne
To już ostatnie chwile z Arkadym

  Teraz czeka nas jeszcze powrót do Białego Bizona po lokalnych ukraińskich drogach. I chyba nie ma takich opowieści o stanie dróg na Ukrainie, które byłyby przesadzone. Dość powiedzieć, że na pokonanie 60 km potrzebowaliśmy ponad 2,5 godziny. Za to będąc już po raz trzeci na kempingu w Łuce, czuliśmy się tam jak u siebie.

Zgodnie z planem czekał nas jeszcze jeden dzień, który miała wypełnić wycieczka do Kamieńca Podolskiego i Chocimia, ale grono chętnych nagle zdecydowanie się zmniejszyło. Zapowiadany upał przekraczający 35 stopni, wyboiste drogi i perspektywa 8 godzin w pozbawionym klimatyzacji busie – tak oto marzenia o podolskich twierdzach pozostały niespełnione. Zamiast zwiedzania mieliśmy spacer po Łuce, rozmowy z mieszkańcami wsi i oczywiście ostatnie kąpiele w Dniestrze.

Jeszcze ostatnie atrakcje – największy na Podolu wodospad w Czerwonogrodzie na rzece Dżuryn
Jeszcze ostatnie atrakcje

Spływ w pigułce:

Dokumentacja fotograficzna spływu „Kajakami przez Kanion Dniestru” jest tutaj.

Termin: 5 – 13 sierpnia 2017r.

Sprzęt i transport: kajaki i kanadyjki wypożyczone na Ukrainie w firmie „Ture” Biały Bizon, jedynej, jaką udało się nam znaleźć i która dysponuje niewielką ilością sprzętu; ceny wyższe niż w Polsce: dziennie 400 hrywien za kajak, 450 za canoe; Dojazd własnymi samochodami do Łuki (ok.300 km od przejścia granicznego w Korczowej, transport do Niżniowa na punkt startu (45 km) i powrót z Zaleszczyk do Białego Bizona (60 km) – razem 2300 hrywien za 2 busy (przewóz 16 osób z bagażami).

Strona firmy „Ture”:  http://www.ture.ua

Kilometraż: 140 kilometrów z Niżniowa do Zaleszczyk (Jar Dniestru)

Stopień trudności: rzeka bardzo łatwa do spływania, bez przeszkód, zwalonych drzew, progów, jedynym utrudnieniem są mielizny z kamienistym dnem.

Noclegi: w namiotach; trzy na kempingu w Białym Bizonie – cena noclegu: 40 hrywien w tygodniu, 50 hrywien w weekend; pozostałe na dziko i punktach wyznaczonych do biwakowania (bezpłatne).

1 hrywna = 0,15 zł

Zaopatrzenie: nie wiedząc, czego się spodziewać, prawie wszystko zabraliśmy ze sobą; sklepy wiejskie może nie są piękne, ale można w nich kupić wszystkie podstawowe produkty; nabiał w niewielkim wyborze, brak mleka oraz owoców i warzyw; ceny niższe niż w Polsce (zdecydowanie lepsze zaopatrzenie miejskich marketów w cenach bliższych naszym), bardzo tani alkohol (1/3 ceny)

Szczególne utrudnienia: wielogodzinne kolejki na granicy, nieprzyjemna i przeciągająca się odprawa po stronie polskiej, fatalny stan dróg lokalnych, potężne dziury na drogach głównych, tym niebezpieczniejsze, że niespodziewane (warto sprawdzić w Internecie, gdzie lepiej się nie zapuszczać własnym samochodem)

Źródła informacji o szlaku:

– Józef  Tworek, Dniestr. Przewodnik kajakowy, Chełm 2016 (zawiera mapki szlaku); zainteresowani publikacją drukowaną mogą się zwracać bezpośrednio do autora: j.tworek4@upcpoczta.pl, wersję elektroniczną można pobrać z portalu amistad.pl

– Z biegiem Dniestru. Studium krajoznawcze doliny Dniestru od źródeł rzeki do Chocimia, praca zbiorowa pod red. Janusza Gudowskiego, W-wa 2007

– Arkady Fiedler, Przez wiry i porohy Dniestru, wyd. Bernardinum 2015

Jedna odpowiedź do “Kajakami przez Kanion Dniestru czyli z wiosłami na Ukrainę”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *