Na początku sierpnia zjechaliśmy na Suwalszczyznę na kolejny wakacyjny spływ. My, to znaczy grupa przyjaciół pływających razem już od ponad 20 lat. Tym razem to ekipa licząca 24 osoby z całej Polski (Turek, Poznań, Września, Kraków) – wśród doświadczonych kajakarzy kilka osób miało tu swój „kajakowy pierwszy raz”. Ozdobą grupy był 4-letni Franek, który pływa już od pięciu sezonów (łatwo się domyślić, w jakiej postaci był na pierwszym spływie). Przed nami spływ kajakowy na Litwie.
Witold Wojciechowski
Dlaczego Litwa? Bo większość rzek w Polsce mamy już „spłyniętych”, ale głównie dlatego że gęstość zaludnienia Litwy jest 3 razy mniejsza niż w Polsce, więc znalezienie miejsca pozbawionego tłumów jest dużo łatwiejsze, a i przyroda dużo mniej przekształcona. Litwę odkrywamy od 2002. Za nami Uła i Mereczanka, potem Łakaja i Żejmiana, a kilka lat później Biała Hańcza. Ponieważ Łakaja i Żejmiana bardzo nam się podobały, postanowiliśmy wrócić w te okolice. Część znajomych odradzała nam pływanie na Litwie, powtarzając stereotypy o niechęci Litwinów wobec Polaków, ale w czasie kilku spływów nie spotkaliśmy się z żadną niechęcią czy agresją, nie mówiąc o kradzieży, co niestety zdarzało się nam w Polsce.
Organizacja spływu na Litwie to logistycznie większe przedsięwzięcie niż w kraju. Przygotowując się do niego, korzystaliśmy z licznych opisów w Internecie i własnych doświadczeń. Przewidując, że sklepów na trasie będzie niewiele, prawie całe jedzenie wieziemy z Polski, a że wielu z nas lubi pochwalić się swymi kulinarnymi umiejętnościami, to zabieramy domowej roboty sery, suszoną szynkę, konfitury i mnóstwo innych pyszności, które codziennie lądują na stole (dno odwróconego kajaka). Na Litwie kupujemy tylko chleb i warzywa. Sklepy jednak są, a ich zaopatrzenie pozwala na to, by wszystkie zakupy robić na bieżąco.
W „Wiośle” nr 3/2017 ukazał się artykuł pod tytułem Powrót na Litwę. Kiewna, Żejmiana i Wilia w którym Witek Wojciechowski przekazał osobistą relację z tego spływu.
Kajaki bierzemy z Polski, bo taniej. Nie są może najnowsze, ale za bardzo pakowne i stabilne. W sobotę rano zostawiamy samochody w Gibach, potem kilka godzin jazdy busami i lądujemy nad j. Ejsiaty (Aisetas) w Łabonarskim Parku Krajobrazowym. Na wodę schodzimy w miejscowości Šnieriškėlės (3 domy) na południowym brzegu jeziora, ponieważ jednak prognozy pogody nie są optymistyczne, szybko szukamy miejsca na biwak. Z opisu szlaku wiemy, że jest ich sporo, ale niestety na części z nich znajdują się tabliczki „private valda”. Taka sytuacja będzie się powtarzać do końca spływu – prywatyzacja brzegów jezior i rzek trafiła też na Litwę, więc nieaktualne okazały się informacje o części miejsc zaznaczonych w ciekawym opisie Kiewni i Żejmiany na portalu kajak.org.pl. Dla naszej dużej grupy to spore utrudnienie. Paradoksalnie sprzyja nam deszczowa pogoda – w tych warunkach niewielu Litwinów spędza weekend nad jeziorem. Po godzinie płynięcia wąskim i długim jeziorem w otoczeniu lasów sosnowych (trochę jak na Rurzycy) trafiamy na lewym brzegu na ładne miejsce z dobrym dostępem do jeziora. Zdążymy jeszcze rozpalić ognisko, rozstawić prowizoryczne wiaty i do rana możemy słuchać deszczu uderzającego o namioty. Za to rano słońce i ciepło, możemy szybko (z wiatrem) pokonać jeszcze 8 km do końca jeziora, gdzie zaczyna się Kiewnia, a tam na lewym brzegu dobrze zagospodarowane kąpielisko, które mogłoby służyć też jako biwak. Widać, że Litwa również korzysta ze środków unijnych.
Z opisów wynikało, że pierwszy odcinek Kiewni (zwany też Aiseta od nazwy jeziora Aisetas) może być płytki, ze zwalonymi drzewami czy zarośnięty trzciną. Płycizn nie było, a zwalone drzewa dość inteligentnie pocięte tylko uatrakcyjniały pływanie. Do tego czysta woda i krajobraz urozmaicony przez lasy mieszane, trochę trzcin i stare drewniane chatki z koszami do koszykówki (najważniejszy sport na Litwie). Płynie się jak Czarną Hańczą, tylko kajakarzy jak na lekarstwo.
Po drodze j. Kiewnias (lało), kilka mostków drogowych i nieduży biwak na piaszczystej skarpie, na 31 km szlaku. Miejsca na namioty mało, więc musimy zrobić gęstą zabudowę, taki mały Manhattan. Wieczorem i w nocy znowu deszcz, ale ognisko w deszczówkach i tak się udało.
Trzeciego dnia chcemy skończyć Kiewnię, ale kiedy po przepłynięciu 7 km za miejscowością Kukle trafiamy na lewym brzegu na malowniczą łąkę przy sosnowym lesie i świeci słońce, to nie ma wyjścia – zostajemy i suszymy się.
Nie przeszkadza nam napis „private valda”, bo na tabliczce jest numer telefonu właścicieli. Po paru minutach dwie sympatyczne Litwinki kasują nas po 2 euro, przywożą drewno na ognisko i pomagają dostarczyć wodę. Do tego w pobliskim lesie jest mnóstwo grzybów, a do sklepu w Kołtynianach tylko 2 km. Piękne, leniwe popołudnie. Wieczorem przy ognisku ściana lasu daje taki pogłos, że gitara przez parę godzin nie cichnie.
Od rana jeszcze nie pada. Wpływamy na Żejmianę. Rzeka dużo większa od Kiewni wypływając z jeziora znajdującego się zaledwie 4 km wyżej, ma już ok. 10 m szerokości. Woda podobnie jak wcześniej jest bardzo czysta (nie spotkałem w Polsce tak dużej rzeki o podobnej czystości). Po drodze sporo miejsc biwakowych, ale dla nas zdecydowanie za wcześnie. I tu sprawdza się stara zasada, że najlepsze miejsca biwakowe spotykamy wtedy, kiedy ich jeszcze nie szukamy. Sporo potencjalnych biwaków to tereny prywatne. Rzeka na dużych odcinkach płynie leniwie przez lasy sosnowe, a na zakrętach odsłaniają się kilkunastometrowe skarpy.
Przy tej szerokości rzeki żadne zwalone drzewo nie jest poważną przeszkodą. Nie ma wędkarzy, kajakarzy – raj? No, może nie do końca, bo znowu pada. W Nowych Święcianach kupujemy chleb (ciemny litewski dla dojrzałych kajakarzy i biały, gąbczasty dla młodzieży, każdy z kminkiem) i płyniemy dalej. Kilometr za mostem po lewej stronie trafiamy na rozległą łąkę – biwak dla kajakarzy z banią. Ponieważ prognozy były nieciekawe, a my przemoczeni, większość ekipy zatęskniła nie tylko za banią, ale też za noclegiem pod dachem. Po raz pierwszy na naszych spływach spaliśmy w na poddaszu drewnianej chaty, grzejąc swoje kości w bani, a potem susząc w niej ubrania.
Kolejnego dnia, mimo że od rana padało, morale było wysokie i bez problemu ruszyliśmy dalej. Na 51 km trafiamy na znany nam sprzed kilku laty biwak na wysokiej skarpie, na prawym brzegu rzeki. Miejsce bardzo malownicze, więc zatrzymujemy się bez wahania.
W lasach mnóstwo kurek, zbieramy wielki kocioł grzybów, do tego 30 jaj i mamy pyszne śniadanie. Ale wieczorem spotkały nas jeszcze inne atrakcje – na leżącym kilka kilometrów dalej poligonie ćwiczą wojska NATO. Nad naszym obozowiskiem latają pociski haubic (wysoko, ale słychać było charakterystyczny świst), niebo rozświetlają flary, po bokach jeżdżą czołgi, rozlega się grzechotanie karabinów maszynowych. Takich „przyjemności” nie mieliśmy nawet w pobliżu poligonu na Drawie. Na szczęście w nocy wszystko się uspokoiło. No i już o 10.00 przestało padać.
Mamy do pokonania ostatni odcinek Żejmiany, powoli zbliżamy się do jej końca. Rzeka wyraźnie przyspiesza, ale po minięciu Podbrodzia nie jest już tak idealnie czysta. Zakupy w Podbrodziu i szukamy miejsca na biwak, co na tym odcinku dla dużej grupy nie jest wcale łatwe. Udaje nam się znaleźć ładną, rozległą łąkę.
Tej nocy było to bardzo istotne – oglądanie Perseidów z dala od silnych źródeł światła (najbliższa miejscowość oddalona o kilka kilometrów) to jedna z największych przyjemności tego biwaku (nie padało!!).
Następnego dnia po godzinie wpływamy na Wilię. Wilia (Neris) to już naprawdę spora rzeka, ma blisko 60 m szerokości, ale płynie dosyć szybko i nie jest wcale nużąca (na Niemnie kiedyś zasnąłem podczas wiosłowania). Z opisów wynikało, że Wilia jest brudna, ale bardzo bym chciał, żeby taką wodę miały nasze duże rzeki: Warta, Wisła czy Odra.
Do tego piękne, wysokie na kilkadziesiąt metrów urwiska i dużo lasów. Ciekawa jest też architektura posiadłości wzdłuż brzegów. O ile na Kiewni i Żejmianie dominowały domy stare, często opuszczone, to bliżej Wilna pojawiały się nowoczesne, przeszklone budynki, jakby żywcem przeniesione z okolic Sztokholmu czy Helsinek, świadczące o zamożności właścicieli. Dzięki szybkiemu nurtowi rzeki Wilią można płynąć bardzo szybko, ale wiatr wiejący prosto w twarz skutecznie spowalnia nasze tempo. Miejsc noclegowych nie ma tu zbyt dużo, a brzegi są niedostępne, dlatego z radością wypatrzyliśmy ładną polanę w lesie z miejscem na ognisko, przy którym spędziliśmy leniwy wieczór przed „desantem” na Wilno, a deszcz padał tylko w nocy.
Ostatni odcinek pływania zapowiadał się intensywnie – zakupy w Niemenczynie i ponad 40 km do przepłynięcia. Przy takim nurcie to niby nie problem, ale awaria i naprawa jednego kajaka i wiatr wiejący w twarz sprawiły, że do Wilna wpłynęliśmy około godz. 20, wzbudzając spore zainteresowanie ludzi spacerujących bulwarami miasta – sobotni wieczór, zimno i deszczowo, a tu kanada i 11 kajaków załadowanych manelami. Przepłynęliśmy przez całe Wilno, lądując na małej plaży w okolicy jedynego w Wilnie campingu.
Na zakończenie spływu zaplanowaliśmy już tylko kilkugodzinne zwiedzanie Wilna z litewskimi atrakcjami kulinarnymi i powrót do Gib, gdzie czekała na nas kolejna gorąca bania. W ciągu 8 dni przepłynęliśmy ok. 180 km po trzech bardzo różnych, ale pięknych rzekach. Bez przenosek, tłumów ludzi, za niewielkie pieniądze (największy koszt to dojazd na Litwę i transport kajaków). Ceny w sklepach zbliżone do naszych, droższe są niestety pamiątki wyprodukowane przez litewski przemysł spirytusowy. Nie jest żadnym problemem kontakt z mieszkańcami Litwy – mieszka tu sporo Polaków, ze starszymi Litwinami można rozmawiać po rosyjsku, z młodszymi po angielsku. I jak tu nie wracać na Litwę?
Witold Wojciechowski
Spływ kajakowy na Litwie -więcej zdjęć można znaleźć tutaj.
Inspirująca opowieść. Początki mamy podobne (Uła, Mereczanka), Sezon 2024 zajmie nam Łakaja i Żejmiana, więc może następna trasa będzie podobna do Waszej…