Wiosną 2009 roku gdy szukaliśmy inspiracji na letnią wyprawę rowerową, Estonia przyciągnęła naszą uwagę. Kraj w którym mieszka tylko nieco ponad 1 milion ludzi, w większości w Tallinie, prawie cały pokryty lasami i jeziorami, kraj który posiada 1500 wysp i bardzo długą linię brzegową, gdzie ceny nie odbiegają od polskich musiał wzbudzić nasze zainteresowanie. Tak więc 21 czerwca o godzinie 11.00 ruszamy w 2 samochody – my z Adasiem i Gomółki z Ewą. Relacja z tej wyprawy nie byłaby możliwa bez szczegółowego dziennika podróży prowadzonego przez Adasia. Uzyskawszy formalną zgodę będę się wspierał tym rękopisem. Przejazd z rowerami na dachu zajął nam dobę z krótkim spaniem pod Rygą. Samochody zostawiamy na Łotwie w Limbażi, na podwórku u uprzejmego Łotysza. Za darmo ! i zaczynamy, Estonia na rowerach przed nami.
Dzień 1. 78 km. Sakwy i reszta bagażu na rowery i koło południa ruszamy. Pustymi drogami docieramy do wybrzeża w miejscowości Salacgriva, postój, gotowanie jedzenia, przed granicą estońską w Ainażi uzupełniamy prowiant i już jesteśmy w Estonii. Początkowo jedziemy wzdłuż wybrzeża, lecz w rzadkich lasach sosnowych trudno było znaleźć dobre miejsce do rozbicia namiotów. Obijamy od wybrzeża i wjeżdżamy w lasy, które okazują się być dzikimi i podmokłymi. Ratują nas Estończycy, którzy w tej dziczy przysposobili sobie chatę letniskową, bez prądu, woda w rzece i pozwolili nam rozbić namioty na skrawkach suchego gruntu przy chacie. Tam doświadczamy tak zmasowanego ataku komarów jak nigdy wcześniej.
Dzień 2. 95 km. Trochę gruntów, trochę piachu, a później już gładko do Parnawy (Parnu), jednego z większych miast Estonii (45.000 mieszkańców !!!), miasta hanzeatyckiego, posiadającego długą i złożoną historię, teraz uzdrowisko i port. Spacer po centrum. W okolicach Audru gotujemy obiad, po czym odbijamy na mało ruchliwe drogi w kierunku południowym i w Liu szukamy noclegu bardziej cywilizowanego. Ale za kawałek skoszonej łąki zażądano od nas dużej kasy, poza tym cały kraj i cała Skandynawia tego wieczoru – wigilia św. Jana – świętuje tzw. „Midsummer”, czyli przesilenie letnie. Ogniska, zabawy, picie itp. Więc znajdujemy ustronne miejsce pod lasem, nad zatoką, ładne widoki, tylko do wody trudno wejść. Wieczorne ognisko i znów miliony komarów 🙁
Dzień 3. 94 km. Tego dnia celem naszym była wyspa Muhu, skąd chcieliśmy następnego dnia przejechać na Saaremę, jedną z większych bałtyckich wysp. Jedziemy drogami szutrowymi i asfaltowymi na północ wzdłuż wybrzeża. Po drodze mijamy rezerwat przyrody Lindi Raba, ponad 1300 ha torfowisk, jest wieża widokowa, możemy podziwiać teren z góry. Przy okazji budzimy młodych ludzi śpiących w samochodzie, nieprzytomnych jeszcze po szaleństwach Midsummer. Scenariusz jak każdego dnia, lody tym razem w Pootsi, zakupy w Tostamaa, później obiadek (chińszczyzna z torebki), a na koniec przed Virtsu kluczymy drogami gruntowymi pomiędzy bagnami i rozlewiskami. Łapiemy wieczorny prom na wyspę Muhu, siedzimy na pokładzie z piwem i orzeszkami podziwiając morze w późnopopołudniowym słońcu. Na wyspie nie udało się znaleźć noclegu nad morzem, rozbijamy się na małej polance otoczonej drzewami i krzaczorami. Na szczęście nie ma tylu komarów.
Dzień 4. 88 km. Na Saaremę dostajemy się 3-kilometrowym mostem, łączącym wyspy. Jedziemy wzdłuż północnego wybrzeża wyspy, morze nie pachnie zbyt zachęcająco, aczkolwiek w Mujaste nawet zamoczyliśmy nogi na kąpielisku. Dla obiadu tym razem wykorzystaliśmy stół przy przepięknych wiatrakach w miejscowości Angla. Drogi pomimo że szutrowe, to nie są złe. Gorzej z kulturą jazdy miejscowych, wyprzedzając nas z dużą szybkością wzbudzają tumany kurzu. Dzień zakończyliśmy w sosnowym lasku, nad małym jeziorkiem w okolicach Torise, wreszcie można było się porządnie umyć.
Dzień 5. 86 km. Rano skorzystaliśmy jeszcze z jeziora, mycie głowy itp. Nie wiadomo kiedy będzie następna okazja. Pierwszym celem tego dnia były klify Pangi, jedno z najładniejszych miejsc Saaremy. Rzeczywiście imponujące. Później lody w Mustjali i gnamy prosto do Kuresaare, stolicy wyspy. Fajne miejsce dla bogatych ludzi, restauracje, kawiarnie, urocze uliczki, obejrzeliśmy też zamek. Jeszcze w mieście Ewa łapie gumę, naprawa, zakupy i wyjazd w kierunku zachodnim. Na biwak znajdujemy przytulne miejsce pod drutami elektrycznymi. Rozkładając namiot Gomółek prawie dotknął tyczką do druta. Myjemy się wieczorem w szopie znajdującej się obok.
Dzień 6. 92 km. Jedziemy pod wiatr w kierunku na Muhu, na tym długim (3km) moście wiatr wysysa z nas siły. Do Kuivastu skąd odpływa prom na kontynent docieramy o 18.00. Jak każdego dnia doceniamy to, że jesteśmy na północy i dzień w końcu czerwca jest bardzo długi. Widno jest do północy i dzięki temu możemy pedałować do 22 czy nawet do 23. Prom w Virtsu opuszczamy przed 19 i ruszamy. Za Komsi skręcamy aby poszukać jeziora, gdzie można by się rozbić. Jezioro okazuje się bagnem, ale udaje nam się znaleźć dużą polanę w lesie ze świeżo skoszoną trawą z miejscem na ognisko. Na ogniu gotujemy wodę, zaoszczędzimy na gazie.
Dzień 7. 90 km. Tego dnia dużą częścią trasy jest dość ruchliwa droga, na dodatek pod wiatr co zweryfikowało nasze plany gdyż z początku mieliśmy nadzieję dotrzeć tego dnia do Tallina. Poddaliśmy się w Koluvere i odbiliśmy od głównej trasy na drogi szutrowe w kierunku Riisipere, gdzie mieliśmy nadzieję złapać pociąg do stolicy. Planowaliśmy zanocować na zaznaczonym na mapie campingu – Purga, ale nie było nam dane. Ewa złapała gumę i byliśmy zmuszeni znaleźć szybko jakieś miejsce w lesie. Głusza, ledwo udało się zmieścić 2 namioty.
Dzień 8. 66 km. Po kilkunastu kilometrach docieramy do Riisipere, pociąg ma być dopiero za 2 godziny. Sklep, lody, piwo, w łazience urzędu gminy mycie włosów, golenie. Wszak stolica przed nami. W pociągu niespodzianka, spotykamy po raz chyba po raz szósty w różnych miejscach naszej trasy dwójkę Niemców na rowerach. Pogaduszki o różnych wyprawach rowerowych. Na dworcu w Tallinie Ewa ma znów gumę, po raz trzeci 🙁 Naprawy trzeba dokonać na niezbyt przyjemnym dworcu w towarzystwie mafiosów kontrolujących miejscowy handel. Potem już tylko zwiedzanie przepięknego starego miasta, wysyłanie pocztówek i po kliku godzinach możemy opuścić to zdecydowanie za ruchliwe miejsce. Przez Tuhalę i przed Oru w lesie znajdujemy miejsce na biwak.
Dzień 9. 100 km. Jazda szutrami w upale i kurzu. W Kolu lody i piwo, w miejscowości Habaja wielki głaz narzutowy na który się wdrapaliśmy, w Vahastu jakiś rolnik wskazał nam miejsce gdzie można się wykąpać – taki tam duży staw. Oczywiście skorzystaliśmy. Kabala i był kawałek ścieżki rowerowej, na której nie było rowerzystów ale dziewczyny na rolkach. Za Pilistvere nocleg wśród roślinności ruderalnej, rozbiliśmy się przy starym, opuszczonym domostwie. Na pamiątkę z ruin wzięliśmy kartki na Dzień Kobiet z okresu komunizmu. Komarów dużo ale zaczynamy się przyzwyczajać.
Dzień 10. 97 km. Bar w Kolga-Jaani – hamburgery, pizza – niedobre. Potem do Vaibli nad duże jezioro Viljandi. Korzystamy z wody, kąpiemy się. Jezioro płytkie i ciepłe, taka berbelucha, ale i tak dobrze nam taka kąpiel zrobiła w upalny dzień. Zrobiło się pagórkowato, przetaczały się deszcze i burze nas na szczęście oszczędzając. Obiad pod dachem na wadze do samochodów, zakupy w Rongu na wieczorną imprezę – Gomółki świętują 20. rocznicę ślubu. Problem z zakupem kubeczków jednorazowych do whisky rozwiązany przez uprzejmego Estończyka. Rozbijamy namioty przy leśnej drodze wśród sosen. Kiedy się rozpoczęła impreza rocznicowa, zaczął padać deszcz. Kontynuujemy w dusznym i ciasnym namiocie.
Dzień 11. 78 km. Dzień zaczął się nieźle – jeszcze przed powrotem na asfalt Gomółek łapie gumę. Na asfalcie Minii wybucha opona, przetarła się i wystrzeliła. Więc w gumach Gomółki wygrali z nami 5:0. Oponę naprawiliśmy a w Torvie została zakupiona nowa. Valga – miasto przed granicą, wydajemy ostatnie estońskie korony – obiad w barze – chłodnik i pizza i robimy zakupy. I już jesteśmy na Łotwie. Jedziemy lasami wzdłuż rzeki Gaui, szukając nie bez problemów znanego nam z zeszłorocznego spływu kajakowego pięknego miejsca biwakowego. Miejsce jest puste i przepiękne, korzystamy z czystej wody w rzece, palimy ognisko. Rok wcześniej nie spodziewaliśmy się, że kiedykolwiek to wrócimy.
Dzień 12. 105 km. Początkowo jedziemy wzdłuż rzeki, trafiając raz po raz na miejsca znane nam ze spływu. Miasto Valmiera, później unikatowe formy skalne nad rzeką, trasa turystyczna i ostatni posiłek – zjedliśmy dosłownie wszystko co mieliśmy – zupki, gorące kubki, kiśle, dżemy itd. Została tylko margaryna i cynamon. A później gnamy już tylko do Limbażi do samochodów, po drodze wydajemy resztki łotewskiej waluty na lody i batony. W Limbażi jesteśmy o 21, a o 22.30 wyruszamy w drogę powrotną.
Podsumowanie: Dystans całkowity: 1070 km / Średnia dzienna: 89,2 km / Czas spędzony na siodełku: 66h 15’ Dla kogo Estonia? Dla osób które czerpią radość z samego pedałowania, przemieszczania się przez mało ludny kraj po drogach w większości szutrowych, kontaktu z naturą. Po drodze mało było obiektów wartych zainteresowania. Poza Tallinem byliśmy tylko w dwóch miastach o których można powiedzieć, że są ciekawymi destynacjami turystycznymi czyli w Parnawie i Kuresaare. Ale jeśli ktoś kocha czyste rowerowanie z dala od zgiełku dużych miast, to Estonię można polecić. Wszystkie noclegi za darmo, ceny zbliżone do polskich i prawie każdy tubylec zna język angielski. Nawet chłop na traktorze 🙂
Korzystaliśmy z atlasu Estonii w skali 1:200000 zakupionego w łotewskim wydawnictwie.
Zdjęcia z wyprawy „Estonia na rowerach” tutaj, również można zapoznać się z mapą trasy.