Tekst bardzo archiwalny, odnaleziony wśród starych materiałów na dysku komputera. Dziś bezcenny, bo szczegóły dawno już się zatarły w pamięci.
Stan wojenny! Marzec 1982 rok.
Właśnie cztery dni temu zniesiono zakaz przekraczania granic województw bez wymaganego zezwolenia, więc od razu jedziemy w góry. Z powodu formalnych ograniczeń musieliśmy wybrać pasmo górskie nieleżące w strefie nadgranicznej.
Krynica o poranku. Czekaliśmy na Kaczora, lecz nie przyjechał. Po śniadaniu ruszamy we trójkę z Bożeną na Jaworzynę przy pięknej, wczesnowiosennej pogodzie. Wyżej zaczyna się śnieg.
Piosenką wyjazdu jest „Dziewczyna pijąca mleko” śpiewana a’capella przez Bożenę.
Po nocy spędzonej w schronisku wstajemy z Mariolą przed świtem na wschód słońca. Mróz, powietrze krystaliczne, widoczność ze 100 km, na słońce czekamy z pół godziny. Było to takie widowisko dla oczu, jakiego nigdy wcześniej ani później nie doznałem. Skrzące się śniegiem Tatry zmieniały swój kolor od fioletu, poprzez purpurę, czerwień do żółci w zależności od położenia ukrytego za horyzontem, niewidocznego dla nas słońca. Nie wiedząc o tym, że migawka w aparacie jest zablokowana przez kawałek zerwanego filmu, pstrykamy slajdy naokoło. Szkoda! Z całego wyjazdu ani jednego zdjęcia.
Ruszamy do bacówki „Nad Wierchomlą”. We wszystkich schroniskach pustki. Zostawiamy plecaki i wracamy z Mariolą na Jaworzynę złapać Lidkę. W bacówce spędzamy dwie noce. Zaprzyjaźniamy się z córką gospodarzy, malutką Kingą, która wyjaśnia nam pewne problemy ornitologiczne. Próbowaliśmy ją przekonać, że to małe za oknem jest sikorką. Zdemaskowała naszą niewiedzę – mieliśmy przed sobą pliszkę. Robimy sobie sympatyczną wycieczkę bez plecaków – Pusta Wielka, Szczawnik, Wierchomla.
Następny dzień okazał się dobijający. Z bacówki poprzez Halę Łabowską i Rytro idziemy na Prehybę. Tempo skutecznie wstrzymuje twarda skorupa wiosennego śniegu, w której noga raz po raz więźnie do połowy uda, sprawiając, że marsz jest bardzo męczący.
Z Rytra wyszliśmy późnym popołudniem, więc ostatnie kilka godzin idziemy po ciemku. Bożena nie daje rady. Długie odcinki przebywa na czworakach po skorupie śniegowej, wprawiając mnie w konsternację. Nie wiedziałem, co mam uczynić, widząc obok mnie kobietę pełzającą po śniegu. Wreszcie ratunek! Schronisko na Prehybie.
Następnego dnia już tylko z Mariolą idziemy na Radziejową i z powrotem. Dziewczyny odpoczywają, wylegując się rozkosznie przez cały dzień.
Oprócz nas jedynym gościem w schronisku jest sympatyczny uczeń z Technikum Leśnego ze Starego Sącza. Razem z nim następnego dnia schodzimy tam, zwiedzamy Stary Sącz, jemy kolację w internacie technikum i pędzimy na dworzec.
Dziewczyny się chyba przeforsowały – już nigdy potem ani one, ani inne koleżanki Marioli nie wybrały się z nami na górską wędrówkę.