Jest połowa sierpnia 1991 roku, stanica wodna PTTK w Starym Folwarku. Rozpoczynamy wieloletnią tradycję rodzinnego kajakowania. Niektórzy z nas mają już pewne doświadczenia w turystyce kajakowej – razem z Kaczorem zrobiliśmy jeziora mazurskie i szlak Krutyni (spływ almaturowski w 1975), później w 1979 Szymon organizował spływ studencki na Czarnej Hańczy. No i rok wcześniej w 1990 dwoma składakami próbowaliśmy się przebić Zachodnią Notecią do Gopła – porażka. Ale tym razem zaczynamy nową historię, więc spływ kajakowy Czarna Hańcza 1991 uznajemy za nasz pierwszy rodzinny.
W Starym Folwarku zjawiamy się w 11 osób (w tym jedna w ciąży, wiec można liczyć podwójnie), które tu dotarły trabantem, dwoma maluchami i pociągiem. W samochodach były również zapakowane dwa kajaki składane – nasz jantar i neptun Kaczora. Wypożyczalnia w tym czasie nie była szczególnie zasobna, dostaliśmy dwa składane rosyjskie tajmienie, jedną plastikową dwójkę i jedną kanadyjkę. I tak dokładając dwa nasze składaki mieliśmy prawdziwy melanż sprzętowy. Za to jeśli chodzi o namioty, panowała prawie zgodność – wszyscy mieli takie same chińskie dwójki z brązowymi tropikami, tylko my posiadaliśmy już pierwsze niebieskie igloo od polskiego producenta z Gliwic.
Spływ kajakowy Czarna Hańcza rozpoczyna się od pakowania naszego całego ekwipunku do kajaków i wypływamy na Wigry, aby znaleźć niezbyt widoczny wypływ Czarnej Hańczy. Oczywiście omijamy półwysep, na którym ulokowany jest pokamedulski klasztor w Wigrach. Położony na wysokim brzegu, a więc doskonale widoczny z kajaków od strony jeziora, urozmaica naturalny krajobraz. Po wypłynięciu z jeziora rozpoczyna się rzeka, wzdłuż której przez klika dni będziemy wiosłować aż do Kanału Augustowskiego. Cieszymy się przejrzystą wodą, dobrą pogodą, dzikimi biwakami nad rzeką. Pierwszy nocleg wypada na lewym brzegu, na łące przy lesie w pobliżu Maćkowej Rudy, gdzie w nocy przeżyliśmy jedną z najbardziej gwałtownych burz – wydawało się, że pioruny waliły w drzewa kilkanaście metrów od namiotów. Jedynie Błażej spał twardo, nic nie słyszał. Kolejny nocleg w okolicy Studzianego Lasu też nie należał do spokojnych – rozbiliśmy się na prawym brzegu na łące w pobliżu nadbrzeżnych drzew. Niestety w nocy jakieś duże zwierzęta głośno hałasowały w zaroślach, podejrzewamy, że były to łosie.
Oczywiście dłuższy przystanek i zakupy we Frąckach. Korzystając z dogodnego, piaszczystego brzegu, kąpiemy się w rzece i turlamy w piasku. Na szlaku Czarnej Hańczy co jakiś czas wabią nas tablice przy pomostach zachęcające do zatrzymania i spróbowania świeżych bułek z jagodami, placuszków z dżemem i innych łakoci. Zdarzało nam się skorzystać, a takie oderwanie od biwakowej kuchni to prawdziwe „niebo w gębie”. Ostatni nocleg na rzece wypadł nam na prawym brzegu w pobliżu leśnictwa Łośki.
Następnego dnia dopływamy do Mikaszówki, pierwszej śluzy na kanale. Po raz pierwszy przeprawiamy kajaki przez śluzę, co daje trochę emocji i radości zarazem. Tego dnia mamy jeszcze kilka śluz – Sosnówek, Tartak i Kudrynki – więc następne nie robią już takiego wrażenia. Ostatnią śluzę pokonujemy po południ, więc po wpłynięciu na jezioro Mikaszewo szybko znajdujemy na jego lewym, południowym brzegu biwak na wysokiej, piaszczystej skarpie. Z niej podziwiamy o zachodzie słońca rozległą panoramę jeziora i Puszczy Augustowskiej. Zupełnie inna perspektywa niż w lesie na nadrzecznych biwakach.
Następnego dnia przez śluzy Perkuć i Paniewo oraz odbiciem Suchą Rzeczką dotarliśmy na biwak na Serwach. Po powrocie na kanał pozostały jeszcze śluzy Swoboda i Przewięź, a pomiędzy nimi Jezioro Studzienicze. Rozbiliśmy się na północnym brzegu Jeziora Białego, kilka kilometrów od Augustowa. Jako że minęliśmy już półmetek, postanowiliśmy zrobić sobie dzień bez wiosłowania i wybrać na pieszą wycieczkę do Augustowa, by tu skorzystać z innych atrakcje jak lody czy obiad. Ktoś musiał zostać przy namiotach, krótkie losowanie i wypadło na Basię. Grzegorz solidarnie został również na biwaku. To jest mąż!
Zaczęło padać, gdy ruszyliśmy w stronę jeziora Rospuda. Zatrzymaliśmy się na jakieś małe jedzenie i picie przy półwyspie Klonowica i ośrodku o tej samej nazwie. Deszcz nie ustawał, dlatego też za Gołą Zośką (zawsze omijaliśmy płatne biwaki) znaleźliśmy malutką polankę, na której nie bez trudu udało nam się rozbić wszystkie nasze namioty. Nie obyło się bez konfliktów, Gomółek wkurzony na Grzecha próbował rozbić swój namiot nogą. Ognisko, suszenie mokrych rzeczy, gotowanie kolacji. Wieczór jak każdy.
Od rana zaczynamy najtrudniejszy etap spływu – rzeka Rospuda pod prąd i wpływamy na rzekę Bliznę -również pod prąd. Blizna daje nam dużo satysfakcji i radości, a szczególnie jej najbardziej dziki odcinek pomiędzy Strękowizną a jeziorem Blizno. Żadnej cywilizacji, Puszcza Augustowska wokół, czysta woda, czasem przeszkody, czasem płycizny zmuszające do holowania kajaków. Nocleg w miejscu bardzo szczególnym, bo na Uroczysku Powstańce.
Z Aten nad jeziorem Blizno przewozimy kajaki nad Wigry i mamy trochę kajakowania po sporym akwenie. Rozbijamy się na dużym i zatłoczonym biwaku w Zakątach. Nad Wigry dotarliśmy trochę za wcześnie, mamy cały dzień zapasu, który spędzamy, bycząc się i spacerując po okolicy.
I nadszedł ostatni dzień naszego spływu, ostatnie 7 km przez Wigry do Starego Folwarku. Oddajemy kajaki, składamy nasze i po noclegu w stanicy PTTK ruszamy do domu.
Zakończony spływ kajakowy Czarna Hańcza 1991 rozpoczął trwającą do dziś trzydziestoletnią tradycję rodzinnego kajakowania.
Więcej zdjęć do spływu można znaleźć tutaj.
Matko Boska … to naprawdę było i to naprawdę my … dawno dawno temu … dzięki …
Cudnie. I jeszcze bez tłumów ludzi. I jacy piękni :). I młodzi 🙂
I ja tam byłam. I miodu i wina nie piłam ;p bo za młoda byłam