Dlaczego planując rodzinne wakacje wybraliśmy właśnie Podlasie na rowerach? O regionie tym mówi się ostatnio dużo w związku z obwodnicą Augustowa i doliny Rospudy, ale Podlasie ma dużo więcej do zaoferowania, szczególnie dla turystów pragnących aktywnie spędzić czas. Uważamy, że jest to być może najbardziej atrakcyjne krajobrazowo i kulturowo miejsce w Polsce, nie do końca jeszcze odkryte i, co ważne, puste – nie tak jak pobliskie Mazury.
Podlasie znane nam było z wcześniejszych spływów kajakowych po Czarnej Hańczy, Rospudzie i Narwi. Tym razem chcieliśmy zmienić perspektywę i poznać piękno regionu z poziomu siodełka rowerowego. Bo gdzież indziej na tak niedużym obszarze, przez który wiodła nasza trasa rowerowa, znajdziemy cztery parki narodowe, trzy wielkie puszcze, dwa pojezierza i pagórki Suwalszczyzny? Przez kilka pierwszych dni towarzyszył nam język białoruski i prawosławne cerkiewki, a u kresu wyprawy, w Puńsku, język i kuchnia litewska. Nigdzie indziej nie byłoby możliwe zwiedzać rano Monaster Zwiastowania Najświętszej Marii Panny w prawosławnym Supraślu, a wieczorem słuchać opowieści o historii polskich Tatarów w meczecie w Kruszynianach.
Podlaskie szlaki są dla rowerzystów dość wymagające – piaszczyste lub brukowane drogi, strome moreny, suwalskie pagórki. Za to Podlasie oferuje coś, czego nie zapewnią wygodne ścieżki rowerowe Europy Zachodniej – bliski kontakt z przyrodą, nieskażoną, dziewiczą, ciszę i poczucie oddalenia od cywilizacji, a nade wszystko możliwość zetknięcia się z bogactwem i różnorodnością kultur wschodnich peryferii Polski. I nigdzie tłoku ani wycieczek. Pewnie nie byliśmy w tym czasie jedynymi turystami na rowerach, ale nie udało nam się spotkać nikogo.
W relacji tej nie chcielibyśmy się koncentrować na szczegółach krajoznawczych, które są łatwo dostępne w Internecie, ale przede wszystkim pragniemy podzielić się osobistymi uwagami i refleksjami, które mogą się przydać turystom chcącym powtórzyć podobną trasę.
***
Przed wyjazdem określiliśmy tylko ogólny zarys trasy, zakładając, że każdy dzień będzie pewną improwizacją. Nie planując noclegów w konkretnych miejscach, zrezygnowaliśmy z jakichkolwiek rezerwacji. Nastawiliśmy się na agroturystykę i schroniska młodzieżowe PTSM – niestety jest ich w całym kraju coraz mniej. Tym razem nie zabraliśmy z sobą namiotów, czasem trochę tego żałowaliśmy. Zdarzało się, że wymarzony nocleg znajdowaliśmy dopiero wieczorem.
Dzień 1. – 75 km. Kraina Otwartych Okiennic.
W Surażu, miasteczku nad Narwią, zdjęliśmy rowery z dachu samochodu, który zostawiliśmy na podwórku u jak zwykle niezmiernie życzliwych i bezinteresownych mieszkańców Podlasia. Tu się zaczęło nasze Podlasie na rowerach. Pierwszym celem były nadnarwiańskie wioski ulokowane na prawym, prawosławnym brzegu rzeki. Wszystkie te wsie na odcinku od Suraża do miejscowości Narew warte są obejrzenia ze względu na drewnianą architekturę domostw, zagród i cerkiewek, pięknie wpisujących się w miejscowy krajobraz.
Cisza i spokój, jakie tam panują z powodu ich oddalenia od szos samochodowych, wręcz zachwycają. Doceni to każdy turysta rowerowy. Jedyną niedogodnością dla niego będą piaszczyste drogi pomiędzy wioskami oraz wiejski bruk dodający uroku miejscu, ale dość uciążliwy dla rowerzystów. Tereny te zamieszkiwane są przez prawosławnych Białorusinów. Trzy z tych wiosek, unikatowe pod względem architektonicznym: Trześcianka, Soce i Puchły tworzą Krainę Otwartych Okiennic. Specyfiką zabudowań jest bogata dekoracja snycerska w formie nad- i podokienników, okiennic, wiatrownic, narożników, a także dekoracyjnego zdobienia elewacji i szczytów. Atrakcją każdej wioski jest też kapliczka lub cerkiew prawosławna. Z żalem wjeżdżaliśmy na asfalt w Narwi, aby stamtąd dotrzeć na obrzeże Puszczy Białowieskiej i zakończyć dzień w sympatycznej agroturystyce „Przy Dąbrowie” w Świnorojach.
Dzień 2. – 76 km. Puszcza Białowieska
Zdecydowaliśmy się na dwa noclegi w Świnorojach i dlatego możemy bez bagażu przemierzać leśne, puszczańskie ostępy. Najpierw dotarliśmy do Gruszki, na przepiękny biwak nad Narewką, otoczony starymi, wielkimi dębami. Przed laty zaczynaliśmy tu spływ kajakowy rzekami Narewką i Narwią. Stamtąd dosłownie przedzieramy się – zgubiliśmy drogę – do Masiewa, kilkaset metrów od granicy białoruskiej. Dalej już wzdłuż puszczańskich duktów, częściowo oznakowanych, jedziemy do Białowieży. Puszcza Białowieska jest bardzo przyjazna dla rowerzystów, drogi są płaskie, w miarę twarde i wygodne. Pusto. Pierwszych ludzi spotkamy dopiero w okolicach Białowieży i jak widać właśnie tam się koncentruje ruch turystyczny. Centralnym miejscem Białowieży jest Park Pałacowy, gdzie zlokalizowany był dwór myśliwski i pałac carski, a obecnie mieści się tam siedziba Białowieskiego Parku Narodowego. Po objechaniu parku zaglądamy do cerkwi p.w. Św. Mikołaja Cudotwórcy, która z ikonostasem z kolorowej chińskiej porcelany, jest jedynym tego typu zabytkiem w Polsce.
Z Białowieży wracamy tym razem przez Teremiski i Budy. Wieczorem gospodyni w gościnnych Świnorojach częstuje nas nalewką z bukwicy, specjalnej rośliny rosnącej w okolicy. Podobno bardzo zdrowa. Dostaliśmy odrobinę suszonych liści do domu – nalewką poczęstujemy przyjaciół.
Dzień 3. – 90km. Puszcza Knyszyńska.
Z Narewki kierujemy się w stronę zalewu Siemianówka utworzonego na rzece Narew (przez środek zalewu prowadzą tory kolejowe!), aby później poprzez Gródek, w którym oglądamy cerkiew z przepięknymi, złotymi kopułami, dotrzeć na obrzeża Puszczy Knyszyńskiej. Ma ona zupełnie inny charakter niż Białowieska, pełno tu bagien, malowniczych wzgórz morenowych i borów. Żadnych turystów. Jest dziksza i bardziej niedostępna, a dla nas, jako że nie mieliśmy dokładnej mapy, stanowiła niemałe wyzwanie. Mapę udało się kupić dopiero następnego dnia w Supraślu. Wielokrotnie musieliśmy pchać nasze pojazdy w głębokim piachu pod kolejną górkę.
Droga, którą jechaliśmy, skończyła się niespodziewanie na rozległych łąkach nad rzeką Supraśl. Po przeciwnej stronie widać było zabudowania Borków, do których chcieliśmy dojechać, ale niestety rzeka była zbyt głęboka, by przedostać się na drugi brzeg.
Wreszcie wieczorem, dokładając co najmniej 20 km udało nam się wydostać z tych przepastnych lasów i wjechać do miasta Supraśl. Zmęczeni i zakurzeni spotkaliśmy przyjaciół, którzy dalej będą towarzyszyć nam w wyprawie – od tej pory jedziemy w dwie rodziny, razem 6 osób. Wieczorem w Supraślu niemiła niespodzianka: schronisko młodzieżowe zostało zlikwidowane. Na szczęście udało się znaleźć tanią, wygodną agroturystykę „Sosnowe Siedlisko.
Dzień 4. – 58 km. Od Prawosławia do Islamu.
Dzień zaczęliśmy od zwiedzenia największej atrakcji turystycznej prawosławnego Supraśla – Monasteru Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. O historii i dniu dzisiejszym monasteru oraz całej społeczności prawosławnej ciekawie opowiadał nam jeden z braci zakonnych. Było to naprawdę ekscytujące spotkanie z inną kulturą i religią. Dla nas, mieszkańców środkowej Polski, prawosławie jest barwnym, nieco egzotycznym zjawiskiem. Dalej już ruszamy drogą na wschód, w poprzek Puszczy Knyszyńskiej, podjeżdżając lub czasem wpychając rowery na piaszczyste pagórki morenowe, a celem naszym są Kruszyniany – jeden z dwóch meczetów znajdujących się w tych okolicach i tworzących szlak tatarski. Po drodze zatrzęsienie poziomek. Robimy dłuższą przerwę, aby choć raz najeść się tych pachnących owoców do syta.
Kruszyniany wydają się być końcem Polski, do granicy białoruskiej tylko 2 km. Stare obejścia, piaszczyste drogi i niesamowita cisza. Wioska nie różniłaby się od setek innych na wschodzie, gdyby nie meczet – XVII-wieczny, drewniany, ze spadzistym dachem z gontu i półksiężycami na kopułach wież. Dotarliśmy tam wieczorem, a mimo to nie było problemu ze znalezieniem przewodnika, młodego sympatycznego Tatara, który poświęcił nam sporo czasu.
Tuż obok meczetu, w sosnowym lesie – mizar, muzułmański cmentarz otoczony kamiennym murem. Jeszcze tylko kilka zdjęć i musimy ruszać do Krynek, aby zdążyć przed nocą do schroniska PTSM. Było i działało!!!
Dzień 5. – 79 km. Z Puszczy Knyszyńskiej do Augustowskiej.
Od rana przejażdżka po Krynkach i podjazd na najciekawszy i najcenniejszy zabytek: cmentarz żydowski, jeden z najstarszych na Podlasiu. Usytuowany jest on na zboczu jednego ze wzgórz opadających ku dolinie, w której znajduje się miasteczko. Okazał się tak zarośnięty, że większość nagrobków naprawdę trudno było dojrzeć wśród bujnych traw.
Ruszamy, tym razem drogi w większości asfaltowe, za to czekają nas Wzgórza Sokólskie, co oznacza ciągłe zjazdy i podjazdy. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Przed Sokółką, kilka kilometrów w bok od głównej drogi, w Bohonikach znajdujemy drugi meczet. Opiekunka świątyni, energiczna pani Eugenia Radkiewicz każdemu, kto przyjedzie, otworzy meczet i opowie o Tatarach. Przeobraża się w prawdziwą muzułmankę: wkłada zieloną dżelabę z Arabii Saudyjskiej, a na głowę białą chustę. Oczywiście robimy zdjęcia na pamiątkę – kolejne świadectwo kulturowego i religijnego bogactwa Podlasia.
Dalej Sokółka, kąpiel w miejscowym zalewie, na obiad przysmaki wschodniej kuchni – kołduny w rosole i babka ziemniaczana. Nieco ociężali ruszamy w kierunku Lipska, miasta znajdującego się na skraju Puszczy Augustowskiej. Przed Lipskiem przecinamy Biebrzę i Biebrzański Park Narodowy. Nocleg oferuje nam sympatyczne gospodarstwo agroturystyczne.
Dzień 6. – 63 km. Przez Puszczę Augustowską.
Wyruszamy na północ przez puszczę, drogami częściowo asfaltowymi, częściowo gruntowymi. Pierwszym celem tego dnia jest Kanał Augustowski, niewątpliwa atrakcja turystyczna regionu, znana szczególnie kajakarzom, gdyż łączy Czarną Hańczę z jeziorami augustowskimi, a dalej z Biebrzą. Chwilę postaliśmy, obserwując spływy kajakowe przeprawiające się przez śluzę Mikaszówka i szybko udajemy się nad jezioro, aby urozmaicić rowerowanie chwilą kąpieli. I w ten sposób z uroków suwalskich jezior będziemy korzystać do końca naszego wyjazdu. Tego dnia zwiedziliśmy jeszcze kilka augustowskich śluz, z obiadem w Płaskiej – kiszka, soczewica, pierogi – aby później przez Serwy dotrzeć do Aten nad jeziorem Blizno. I tam problem, żaden z kontaktów znalezionych w Internecie nie zapewnił nam noclegu. Na szczęście poratował nas pan Grzesiek pijący piwo przed sklepem. Do naszej dyspozycji oddał swój duży, drewniany dom.
Dzień 7. – 67 km. Przez puszczę szlakiem spływowych biwaków.
Ateny – miejsce bliskie kajakarzom, stąd płynąc rzeką Blizną, dopływem Rospudy, przewozi się kajaki na jezioro Wigry. Tego dnia podobnie jak poprzedniego szukamy miejsc znanych nam z wcześniejszych spływów kajakowych. Docieramy nad rzekę Bliznę i kierujemy się w dół do Uroczyska Powstańce z pomnikiem w środku lasu poświęconym powstańcom 1863, którzy w tym miejscu założyli obóz. Sama Blizna jest rzeką ciekawą, aczkolwiek nieco uciążliwą, przysparzającą kajakarzom wiele trudności, zwłaszcza przy niskim poziomie wody. Zazwyczaj pokonuje się ją pod prąd, często przeciągając kajaki poprzez żeremia bobrowe lub prowadząc je po płytkiej wodzie, tu jednak drobną uciążliwością mogą okazać się… pijawki. Jest piękna – dzika, czysta, zagubiona wśród leśnych ostępów. Przejeżdżamy rowerami poprzez piaszczyste drogi zagubionej wśród lasów Strękowizny nad Blizną. Tutaj kilka razy biwakowaliśmy na spływach. Chwila pływania w jeziorze Długim i jesteśmy w Przewięzi na ostatniej przed Augustowem śluzie.
Teraz prosto do Frącek nad naszą ukochaną Czarną Hańczę. Jeszcze tylko przejażdżka w górę rzeki do Wysokiego Mostu, ostatnia już dziś kąpiel w jeziorze Pogorzelec i z żalem opuszczamy Puszczę Augustowską, kierując się poprzez suwalskie górki do Sejn, gdzie czeka na nas nocleg w schronisku młodzieżowym PTSM.
Dzień 8. – 80 km. Skok na Litwę.
Rano zostawiamy bagaże w schronisku i kierujemy się do przejścia w Ogrodnikach. Dalej już bez wyraźnego celu jedziemy bocznymi drogami, często szutrowymi, poprzez małe litewskie wioski. Każdy przejeżdżający obok nas samochód pozostawia za sobą tumany białego pyłu.
Zdarza się, że drogę przecina niespodziewanie przesmyk między jeziorami z wodą sięgającą po osie rowerów. Kąpiemy się w jeziorach, gawędzimy z miejscowymi. Tak jak zwykle na wschodzie wszyscy spotkani czy to pod sklepem, czy też nad jeziorem są otwarci, niezwykle ciekawi, chętni do rozmowy, służący pomocą w znalezieniu właściwej drogi. Czasem bywa kłopotliwe, gdy musimy zdecydowanie odmówić wypicia w sklepie kolejnej kolejki „za zdarowie”.
Kończymy po południu w przygranicznym miasteczku Łoździeje (Lazdiejaj) w barze, kosztując chłodnik litewski, doskonały w to upalne popołudnie i bliny na drugie danie. Jeszcze tylko guma złapana na rozbitym szkle i wieczorem jesteśmy z powrotem w Sejnach.
Dzień 9. – 81 km. Suwalszczyzna.
Od rana przejażdżka po Sejnach, ciekawym miejscu wielu kultur i religii. To ośrodek typowy dla pogranicza. Ciągle silne pozostają wpływy litewskie, obecne są też świadectwa obecności Żydów na naszych terenach. Aktualnie w byłej synagodze znalazł sobie siedzibę niezwykle aktywny ośrodek „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”.
Zatrzymujemy się również przy klasztorze dominikanów i ruszamy w drogę, aby poczuć w nogach strome, suwalskie pagórki. Po drodze próbujemy odnaleźć tajemnicze i niezbyt jeszcze znane w Polsce miejsce – dworek w Krasnogrudzie nad jeziorem Hołny przy samej litewskiej granicy. W latach 20. i 30. ubiegłego wieku Czesław Miłosz jako uczeń, a później student spędzał w nim u swojej ciotki niemal wszystkie wakacje. Trudno tam trafić – polne i leśne drogi, dworek zagubiony wśród zieleni zdziczałego parku. Ale miejsce jest magiczne i widać, że zaczyna odżywać.
Po kąpieli w granicznym jeziorze Gaładuś jedziemy do Puńska, najważniejszego ośrodka kultury litewskiej w Polsce. Po drodze mijamy wioski o egzotycznie brzmiących nazwach: Skarkiszki, Widugiery, Tauoryszki czy też Trakiszki ze starą, zabytkową stacją kolejową pamiętającą carskie czasy. Jest do kupienia!
W Puńsku Litwę odczuwa się na każdym kroku, w sklepach można kupić chleb litewski (taniej niż na Litwie), w barze udało nam się zjeść pyszne kartacze, a dookoła słychać było język litewski. Puńsk stanowi centrum „litewszczyzny”, ale nic dziwnego, skoro 80% mieszkańców jest narodowości litewskiej. Chwila odpoczynku na brukowanym rynku w pobliżu kościoła, cichym i pustym, otoczonym starymi domkami i trzeba ruszać w drogę.
Dziś naszym celem jest stolica regionu – Suwałki. Docieramy tam wieczorem i czeka nas niestety bardzo przykra niespodzianka. Liczyliśmy na schronisko młodzieżowe, ale to okazało się zamknięte. Żadnego innego taniego noclegu. Trudno zresztą szukać pensjonatu i kwater w centrum większego miasta, a robi się coraz później. Wreszcie poratował nas hotel „Dom Nauczyciela”.
Dzień 10. – 31 km. Z powrotem do Suraża.
Rano podjeżdżamy z rowerami pociągiem do Białegostoku, aby stamtąd przepedałować ostatni odcinek naszej podlaskiej pętli. W Surażu pakujemy rowery na dach samochodu, żegnamy się z życzliwymi gospodarzami i ruszamy w drogę.
* * *
Podsumowanie
W ciągu 10 dni przejechaliśmy na rowerach dokładnie 700 km; wystarczyło, aby poznać – czasem może zbyt pobieżnie – najciekawsze krajobrazowo i kulturowo zakątki regionu. Sądzimy, że wśród krajów Unii Europejskiej Podlasie jest jeszcze nieodkrytą perłą z pierwotną, niespotykaną gdzie indziej przyrodą, malowniczym krajobrazem oraz z kulturą stanowiącą tygiel religii, języków i tradycji. Należy ją chronić, ale jednocześnie propagować jako doskonały cel dla turystów aktywnych, potrafiących docenić jej piękno.
Relacja z naszej wyprawy ku naszej radości okazała się również w Gazecie Wyborczej . Duża satysfakcja, gdyż gazeta ogólnopolska doceniała niewątpliwą atrakcyjność terenów oraz wartość naszego opisu.
Pełna dokumentacja fotograficzna z wyprawy „Podlasie na rowerach” jest tutaj.